Wybrane fragmenty
Cz. 1 Rozdział II: Granica światów s. 71-75
Afrykańska noc zbliżała się szybko. Gerth był pod wpływem uroku idealnie zapadającego mroku. Spoglądał na zegarek głośno odliczając kolejne sekundy. Słońce schodziło w dół tak szybko, że dobrze wyćwiczony nurek mógłby wytrzymać od zachodu do całkowitego zniknięcia kuli na jednym wdechu.
– Nigdy się nie przyzwyczaję – powiedziała Booka.
– Nie jesteś jedyna. Z niemiecką precyzją. Zawsze koło osiemnastej. – Fin opuścił rękę.
– Ściemnia się. Kończcie palić – rzucił Michał.
– Przecież jedynymi osobami palącymi w naszej dzielnej grupie wzajemnej adoracji jesteś ty z Młodym… no i Nikolai, ale on wypycha poliki cygarem, więc się nie liczy.
Uwaga Booki nie dotarła do Barańskiego. Miał głęboko zakorzenioną dyscyplinę pola walki. Gdy tylko opuszczał cywilizowany świat i gasły światła, uruchamiały się u niego instynkty przetrwania.
Wiele rzeczy w warunkach bojowych zależne było od szczegółów. Jednym z nich był tlący się papieros. W ciemności widać go było i czuć, z daleka. Nic tak nie ułatwia pracy strzelca, jak wartownik amator z papierosem. Nie wspominając już o pozostawionych niedopałkach, które prowadziły tropiącego przeciwnika jak po sznurku.
Zza pojazdu wyłonił się Młody. Michał przechwycił go w locie łapiąc za ramię.
– Jakie wieści?
– Nadal nie rozumiem, dlaczego się tak czaimy.
Dowódca tylko popatrzył nań. Chłopak momentalnie zrozumiał, iż w głowie kapitana dzieje się coś daleko poza jego zdolność poznawczą. Zrezygnował z dalszych pytań i przeszedł do złożenia raportu w sposób, jaki go nauczono.
– Wyposażenie posterunku jest standardowe – rozpoczął. Załoga: sześć osób. Uzbrojenie: OBJ–006, FNMAG, rkm RPK i G3, granaty ręczne, półcalowy karabin lub trzydziestka1 zamontowane na, zgadnijcie. Dokładnie! Toyocie.
Michał pokiwał głową w zamyśleniu.
– Jeden… Nic, co stanowiłoby bezpośrednie zagrożenie.
– Odważne słowa jak na kogoś, kto będzie podchodził do półcalówki od niewłaściwej strony. – Rosjanin podrapał się po brodzie.
– Przyjąłem uwagę. – Michał obrócił się. – A teraz chodźcie. Czas oficjalnie rozmówić się z naszymi przyjaciółmi.
– Wsparcie techniczne? – Patricia podniosła niewielką walizkę.
– Jak najbardziej wskazane.
Obie grupy zebrały się przy mdłym, czerwonym świetle latarki. Twarze porucznika Namburete i Michała oświetlał słaby blask laptopa. Przyglądali się elektronicznej mapie i zdjęciom satelitarnym terenu. Barański przesuwał obraz uzupełniając zdjęcia o wiedzę i komentarze żołnierzy Unii.
– Przyjmujemy Sudan jako kierunek przemieszczania się wroga. – Porucznik położył palec w punkcie, gdzie prawdopodobnie znajdowała się granica.
– Największe prawdopodobieństwo – przytaknął Michał.
– Najlepiej będzie… – Oficer zakasłał. – Nie chcemy wiązać ewentualnego przeciwnika walką, a zaskoczyć, więc podejdziemy od zachodu dając mu możliwość wycofania się – mówił biorąc pod uwagę wcześniejszą rozmowę.
– Zgoda. Proponuję zrobić to z trzech stron. – Dowódca przyłożył palce do powiększonego zdjęcia. – Pan i pańscy ludzie w dwóch grupach. Od zachodu oraz południa.
– Czyli podział na wozy – skwitowała Booka ładując strzelbę.
– Mamy dwunastu ludzi. Drużyny dwuosobowe. Reszta zostaje w wozach. Kierowca razem ze strzelcem będą stanowić wsparcie. W razie kłopotów położą ogień zaporowy i zapewnią ewakuację.
– Co z pięćdziesiątką? – Nikolai pamiętał o koszmarze.
– Bierzemy ją na siebie.
– Nie to chciałem usłyszeć.
– A co? – Michał zbył przyjaciela uznając, iż nie jest to czas i miejsce na tego typu dyskusje.
– Proponuję byśmy wymieszali ludzi, aby nie zacząć do siebie strzelać w wyniku nieporozumienia językowego. – Eka rozejrzał się po twarzach zebranych.
– Słuszna uwaga. Przypominam: w przypadku napotkania przeciwnika w przeważającej sile, granaty dymne, ogień zaporowy z wozów i odskok. Wszystko na noktowizorach i podczerwieni.
– Odległość?
– Wsparcie, 300 m od celu. – Mozambijczyk zerknął na Michała.
– Kontakt? – Gerth oparł się o maskę wozu.
– Hasło ULEWA, odzew KAŁUŻA. Markery podczerwone Vasquez rozda za chwilę. – Pokazał dziewczynę palcem. – Poruczniku, proszę jeszcze raz wyjaśnić swoim ludziom całość i zapraszam po znaczniki.
– Czy rzeczywiście są potrzebne?
– Będziemy się widzieć w podczerwieni, jako „swoi”. – Kolumbijka minęła Nikolaia odchodząc w kierunku Maszki.
Młody pomaszerował w ciemność.
– Ty dokąd? – Nikolai krzyknął za nim. Zapominasz się!
– Na siczek nerwowy. Pełny pęcherz nie jest przyjacielem zwiadowcy. Wiesz, jak takie zadania działają na układ nerwowy. Całkiem niedawno nauczyłem się panować nad bólami brzucha. Palić nie wolno, to chociaż się odleję.
– Dobra, dobra. Tylko pozostań w zasięgu wzroku. – Rosjanin przyłożył dwa palce do oczów i następnie skierował na chłopaka.
– Ja wohl! Herr oberststurmbannführer!
*
Młody polewał równomiernie kamyki mrucząc sobie pod nosem melodię z gry Cannon Fodder2, żeby się uspokoić. Już kończył, gdy z ciemności wyłoniły się dwa wielbłądy, a na nich postaci o znajomych głosach.
To już nie jest zabawne. Zdecydowanie muszę się zbadać jak wrócę. Naprzemiennie zaciskał i otwierał powieki próbując rozgonić omamy. Słuchał.
– Jest inaczej. Podczas naszej ostatniej wizyty tutaj klimat raczej sprzyjał zatruciu ołowiem – mężczyzna zwrócił uwagę na względny spokój.
– Ech. 1942. Pamiętam. Cóż za bezmyślny czas i straszne w skutkach lato – westchnęła głośno kobieta.
– Nie zapominaj. Skutki zależą od czynów, moja droga.
– Czyny od człowieka, który się ich dopuszcza. – Zatrzymała wzrok na Młodym.
Odwzajemnił spojrzenie zaskoczony.
To się dzieje naprawdę, tak? – Zadał sam sobie pytanie.
– Teoria chaosu sugeruje, iż nawet w najbardziej zmiennym środowisku, jeżeli równania opisują wydarzenia w sposób nieliniowy, każda czynność może prowadzić do katastrofalnych skutków – mężczyzna wyjaśniał.
– Chaos w efekcie motyla? Cóż za… rzeczywiście, można by się temu przyjrzeć. Katastrofa w ciągu, zaskakujące.
Nie można się z tym nie zgodzić. Czas na mnie. – Młody przytaknął pospiesznie zapinając guziki spodni.
Po plecach przebiegł mu zimny dreszcz.
*
– Ludziska! Hej, ludziska! – podniósł głos biegnąc w kierunku zgromadzonych wokół wozów.
Pokazywał coś machając nieskoordynowanie rękami.
– Widzieliście to. Karawana. Ludzie na koniach, znaczy się na tych, na wielbłądach. Powiedzcie, że to widzieliście. Że to nie był produkt mojej wyobraźni. Hę?
Grupa rozpierzchła się błyskawicznie.
Nikolai wskoczył do wozu. Odwrócił wieżyczkę i przyłożył noktowizor do oczów. Patricia złapała strzelbę przeskakując za maszynę. Przyjęła pozycję obronną opierając się bokiem o koło HMMWV3.
– Na razie nic. – Nikolai obracał powoli karabiny uważnie monitorując okolicę. – Booka? Co u ciebie?
– Też nic.
– Nic? – Michał wywołał ją chowając się za drzwi wozu.
– Nic nie widzę. Jestem za osłoną! – Jej dłoń szukała zapięcia od kabury broni krótkiej.
– Poruczniku?!
Oficer był zajęty. Wydawał krótkie komendy swoim podwładnym. Kiedy dotarła do Michała odpowiedź byli już równo rozłożeni w pozycjach strzeleckich.
– Przynajmniej już wiemy, że są zdyscyplinowani – Gerth szepnął do Michała wygaszając wszelakie źródła światła w pojeździe.
Rozglądali się w milczeniu przez bardzo długą chwilę. Nikt nie miał odwagi drgnąć w obawie przed zlokalizowaniem. Wojna nerwów przedłużała się.
– Pusto jak na polu po żniwach. – Pierwszy odezwał się Rosjanin.
– Pełna zgoda. – wtórował Gerth obracając powoli peryskop noktowizyjny.
– Może mi się faktycznie ze stresu przewidziało. – Młody już nie odróżniał rzeczywistości od iluzji.
– To jest coś, czy nie ma! – zapytała głośno Vasquez. Młody!
– Co?
– Sprawdź teren! – wydała polecenie.
– Dlaczego ja? Myślisz, że boję się mniej od ciebie?
– Młody! Wykonać! – upomniał dowódca.
Stalowa podłoga w Maszce zazgrzytała od tarcia elementów oporządzenia czołgającego się po niej chłopaka. Najpierw wystawił niepewnie rękę z wozu. Pomachał. W ślad za nią podążyła noga oraz w małpim odruchu głowa.
Chyba mnie pojebało do reszty. – Pomyślał i zrobił kilkanaście kroków w ciemność.
Przesunął się po linii horyzontu w prawo…
Cz. 2 Rozdział V: C’est L’Afrique s. 28-32
Michał kiwnął głową w taki sposób, że Gerth nie mógł odgadnąć czy się zgadza z tym co powiedział, czy zaprzecza. Po chwili zrozumiał, iż jest to swoista onomatopeiczność mowy ciała, w słowniku gestów dowódcy oznaczająca: zaryzykujemy.
– Dobra robota – Barański ostatecznie pochwalił występ Gertha. Ja natomiast przygotowałem wejście awaryjne na późniejsze potrzeby.
Gerth wyciągnął spod brezentu karabin, proforma otrzepał i przewiesił przez plecy.
– To znaczy… Chcesz przelecieć, jak huragan przez ten budynek i wylecieć tylnym, zrobionym przez siebie wyjściem? – Podświadomie zamienił literę „e” na „y”.
– Powiedziałem wejściem – Barański poprawił słowo. Przelatywanie nie będzie konieczne. Myślę, że damy radę bez szturmu. Konstrukcja budynku oparta jest na stalowym szkielecie i przykręconych do niego płytach pilśniowych. Odkręciłem wszystkie. Część wyjąłem.
– Brawo. Dyplom z wykończeniówki masz już w ręce – zakpił Fin.
– Zignoruję twoje docinki, bo za długo przebywasz z Młodym i ci się udziela. Jakbyś jednak poczuł potrzebę przeżycia wycieczki i odebrania zapłaty, to słuchaj. – Barański dla zwrócenia uwagi przesunął szybko stopą po ziemi kopiąc Fina w podeszwę buta. – W świecie arabskim panuje ścisła hierarchia, zupełnie inna niż u naszej cywilizacji. Ważni ludzie wchodzą do pomieszczeń ostatni, a wychodzą pierwsi.
– O! Ciekawostka.
– Zakładamy, że kobieta, która widziałeś, jest żoną Husajfy. Jak tak, to jej miejsce będzie po lewej stronie od ściany, tuż za mężem.
– Skąd tyle wiesz o świecie arabskim?
– Jest patriarchalny, reszta to wyobraźnia.
– Czyli domniemasz?
– Nie. Wyciągam średnią. Jeżeli faktycznie jest pogrążona w modlitwie, to przy odrobinie szczęścia wejdziesz na nią prosto przez ścianę. Zabierzesz bez najmniejszego problemu i znikniesz szybko, zanim ktokolwiek się połapie, co się wydarzyło.
– A co z nim? – Gerth odwoływał się do celu głównego. – Jakby się okazało, że go nie ma, ale jest.
– Z Husajfą? Jest zbędny. Poza tym mam poważne podstawy twierdzić, że Marion nie kłamała.
– Skąd ta pewność?
– W przeciwnym wypadku rozmawiałbyś z nim, nie z nią. Ta kobieta, czas i specjaliści z Mrowiska to wszystko, czego potrzeba do odklepania sukcesu. Husajfa stracił wartość. Jakąkolwiek – dowódca wypowiedział dodatkowe słowo z tym samym psychotycznym uśmiechem jaki towarzyszył mu kilkanaście minut wcześniej.
– Czasami mnie szokujesz.
– Ja? Ciebie?
– Nigdy nie miałeś w planach nawet rozmowy z nim. – Gerth już się domyślił, co znajdowało się na Michałowej pocztówce z dodatkowymi wytycznymi. – Widzisz go w postaci ciemnej smugi, jaką zostawia wleczone za autem ciało. Już dawno temu zdecydowałeś, iż jego baba nam wystarczy. Nie będę udawał, że cię nie rozumiem.
– Ale? – Barański wciągnął koszulkę do spodni i poprawił pas.
– Co ale? Nic. Sprawę ciągniętego za samochodem trupa przysłaniają mi inne, bardziej przyszłościowe troski.
– Taaa? Jakież to?
– Jak wszyscy wywiążemy się z tej części kontraktów, to każdy będzie miał zadowalającą liczbę cywilów do niańczenia. Nie uważasz, że sprawy mogą pójść za daleko? – Nyman zapytał tajemniczo.
– Zgaduję, że twoja troska nie obejmuje żony Zahida i nas, a panienkę Halte i Młodego.
– Kurwa, jak ty mnie znasz. – Gerth uniósł kącik ust robiąc minę à la Stallone.
– Przewidziałem to. Dlatego wysłałem za nimi Nikolaia.
*
Młodym zakręciło kilka razy, gdy tylko puścił ścianę.
– Głupi pomysł – mruknął, oparł się ponownie i osunął na ziemię.
Postanowił odpocząć. Głowa strasznie go bolała i mięśnie nóg drżały. Poklepał się po ciele. To uniwersalny odruch w poszukiwaniu ewentualnych, przeoczonych ran. Nie znalazł niczego.
– Miałem odpocząć, a zamiast tego świat zaczął mocno wirować – westchnął głęboko na niepewne wspomnienie koktajlu na spanie, jakim obdarowała go doktor Elly.
Po głowie latała mu piosenka z lat osiemdziesiątych:
You spin me right round, baby
Right round like a record, baby
Right round round round…
– Aaa! Przeklęta piosenka! To pewnie dlatego nie mogę się w tym odnaleźć – skonstatował. Obudź się! Chłopie! Nie możesz przestać się ruszać. Musisz zachować podczas przytomność, albo nieprzytomność inaczej biada ci! – sapał i powtarzał przekonując się do działania.
Podniósł się powoli. W efekcie końcowym nie mógł, z ręką na sercu, powiedzieć, czy to co wokół niego się dzieje to sen, czy jawa. Czy pożar i biegający ludzie są prawdziwi, czy są tylko uzupełnieniem krzyków, jakie odtwarzane są przy podniesionej aktywności mózgu fazy REM1. Czuł się, jak na imprezie, gdzie podano mu wódkę, whiskey, gin i tonik, dla wygody, w tym samym kuflu.
Kolejna próba utrzymania równowagi nie przyniosła efektów i wrócił do ustawień fabrycznych. Poddał się w końcu, obrócił na brzuch próbując sztuczki z uniesieniem głowy, którą ostatecznie oparł na dłoni. Wbrew oczekiwaniom, sceneria wokół się nie zmieniła. Przestało byś wesoło, gdy dotarło do niego, że to jednak nie jest sen. W pewnym momencie zauważył pickupa pełnego żołnierzy. Auto zatrzymało się, a pasażerowie zaczęli sprawnie wysiadać. Wyczuł w tym swoją szansę.
Starał się, jak mógł, krzyknąć, ale to, co wydostało się z niego na zewnątrz, pozostało bez reakcji. Zajęczał głośniej, machając tym razem ręką.
Jeden z ludzi zauważył jego rozpaczliwe ruchy i wbrew wykrzykiwanym rozkazom przeszukiwania okolicznych chat, wystartował ku chłopakowi. Młody, uradowany obrócił się. Teraz leżał na wznak. Dyszał ciężko. Tamten podszedł do niego, szturchnął najpierw butem, potem, lufą karabinu.
– Kim jesteś! Pracujesz tutaj?! Jesteś rebeliantem?! Unia?! Chory?! Ranny?! Kto!? – Szturchał go spoglądając na firmową koszulkę UNICEF-u.
– Że co…? – Chłopak zmusił się do zogniskowania wzroku na postaci.
– Hahaha. – Żołnierz zaśmiał się głośno. – Pijany w trzy dupy – krzyknął do kolegów. – Zabieram cię!
Przyklęknął. Przerzucił ramię chłopaka przez szyję. Wstał opierając kolbę karabinu na ziemi. Przytrzymał słaniającego się pod pachą i powlókł ze sobą.
Młody nie stawiał oporu. Nie miał najzwyczajniej siły. Mundurowy zaciągnął go pod pojazd i puścił na ziemię nie czując nawet potrzeby pilnowania znaleziska. Chłopak oparł się na głowie. Za jej pomocą przeniósł środek ciężkości na kolana. Dotarł do pozycji siedzącej i w niej próbował utrzymać się w pionie.
– Znalazłem go na ulicy! Wygląda, jakby potrzebował pomocy – żołnierz zameldował kierującemu grupą.
– Co mnie to obchodzi. Wydane rozkazy są jasne: bezwzględnie eliminować rebeliantów.
– Ten nie przypomina rebelianta. Nie wygląda nawet na miejscowego.
– Nie przypomina, nie wygląda! Tylko tyle macie do powiedzenia żołnierzu?! Powiedzcie mi lepiej, na co wygląda?! – Przełożony wrzasnął zdenerwowany próbą kwestionowania rozkazów.
– No na pracownika. Pijanego. Mocno, pijanego. – Żołnierz wydukał pociągając kilka razy koszulkę z logo chłopaka.
Podoficer, najwyraźniej wyprowadzony już z równowagi zeskoczył na ziemię, odepchnął szeregowca i stanął nad Młodym. Przyjrzał mu się uważnie, wyciągnął bagnet z pochwy. Pochylił się, rozciął i zerwał nakrycie wierzchnie z logo.
– Ślepy jesteś?! Przecież to jeden z tych najmowanych przez południe sabotażystów. Wiesz co z takimi robić?! – wykrzyczał retoryczne pytanie.
– Tak jest!
Przestraszony żołnierz złapał chłopaka za karku i zawlókł pomiędzy chaty. Popchnął na ścianę, uderzył kolbą karabinu. Powtórzył kilka razy próbując ustawić ofiarę w jakiejś stałej pozycji, w jakiej chłopak się nie przewracał. Kiedy w końcu mu się udało, odsunął się. Wycelował.
Młody taksował go spojrzeniem nieistniejących oczów. W akcie desperacji wyciągnął ręce próbując złapać karabin. Przeciwnik bez najmniejszego problemu uniknął jego nieskoordynowanych ruchów ale dla bezpieczeństwa odsunął się o dodatkowych kilka kroków.
Wymierzył w klatkę piersiową. Zaczął coś mruczeć pod nosem. Młody nie bardzo rozumiał co mężczyzna mówi, a to co do niego docierało, rozmazywało się w panującym w jego głowie rozgardiaszu. W końcu, w chwili skupienia wyłapał:
– Twoje kurwa niedoczekanie!
*
Sudański żołnierz stracił nagle równowagę i upadł. Przytomność i prawdopodobnie coś więcej stracił dopiero w żelaznym uchwycie mężczyzny i pod ciosami kolby jego pistoletu. Napastnik zabrał niemiecki H&K G3 wraz z dodatkowymi magazynkami, a samo ciało zaciągnął pomiędzy chaty.
– Ale jazda. Powalam ludzi siłą umysłu – wybełkotał Młody.
Postać w mgnieniu oka wróciła. Pochwyciła dłonie chłopaka i nie podnosząc z ziemi, odciągnęła z miejsca zdarzenia. Gdy opuścili strefę śmierci, mężczyzna posadził Młodego i poklepał po twarzy, co przy rozmiarach dłoni oraz wyczuciu jakie w nich miał wyglądało na próbę oderwania żuchwy. Wreszcie źrenice Młodego przybrały rozmiar wskazujący na powrót zdolności interpretacji sygnałów zmysłowych. Usłyszał:
– Oj chłopaku, chłopaku.
– N…Nikolai?
– Co ci się stało? Wyglądasz okropnie.
– To nic w porównaniu z tym, jak się czuję. Uwierz. A twoje kąśliwe uwagi na punkcie prezencji, ech, nie mam siły – bredził.
– Zmysły ci się pomieszały? – Nikolai przysunął twarz i zawiesił wzrok na oczach chłopaka. – Hej! Chłopcze kolorowy?!
– Masz może aspirynę? – Młody wyciągnął rękę i obmacał kieszenie spodni rozmówcy. – Cholernie boli mnie głowa. Przyda się też jedna dla tego tam. – Próbował podnieść rękę i wskazać pozostawione gdzieś w ciemnościach ciało. – Tak mu przypierdoliłeś, że najmniej, to go wysprzęgliło.
– Chyba potrzebujesz pomocy, co?
– Ja? Nie. Ale odpoczynkiem nie pogardzę. Parę minut i będę jak nowy. Ale najpierw rzygnę, mo-mome… momencik – Młody przełknął z wysiłkiem ślinę.
Rosjanin przykucnął i przytrzymał głowę bezradnego towarzysza. Pilnował kilka długich sekund żeby się czasem nie utopił we własnych wymiocinach. Następnie ułożył go w lekko przechylonej, siedzącej pozycji.
– Nie ruszaj się stąd. Znajdę i sprowadzę Bookę.
– Chyba mnie tak nie zostawisz, co? – przemycił chłopak pomiędzy kolejnymi przełknięciami śliny.
Cholera! – Pomyślał Rosjanin. – Słuchaj. Nie ruszaj się stąd, niedługo wrócę! Masz. Weź to do obrony. – Wyciągnął zza pasa pistolet, przetarł zakrwawiony uchwyt i wcisnął Młodemu do reki. – Siedź spokojnie i spróbuj się nie zastrzelić, ok?
Nie czekał na odpowiedź…
1Przypis pod REM.
Krótko: faza snu, w której pojawiają się marzenia senne (albo coś zupełnie innego). Więcej informacji udzieli specjalista od spania, Freddy Krueger.
Cz. 3 Rozdział III: Rozstawienie s. 170-177
Emeric miał rację. Podczas gdy on obserwował Karolinę, ona próbowała znaleźć sposób na unikniecie stałej obecności Klasztoru o charakterze militarnym. Ludzie nie brali się z opakowań płatków, a tych, których miała, chciała wykorzystać w późniejszym terminie do opanowania wybrzeża, a nie pilnowania szlabanów pośrodku niczego.
Kalkulowała intensywnie.
Środek kraju niech bierze na siebie rząd. Nie mam tam planów. Muszę odwlec wybuch powstania Bokodo rozstawienia pułapki. Żeby to zrobić trzeba uwolnić związane w Delcie Nigru wojsko. Do tego potrzebna będzie pacyfikacja rebeliantów. Tutaj spróbuję poprosić o pomoc Holendrów. Mam nadzieję, że namiestnik jeszcze na mnie leci. Jak nie, trudno, wciągnę go w to siłą.
Notatka: zapoznać się z prawami rządzącymi plemienną ludnością Delty.
Miejscowych na wschód od Delty powinny zająć konsekwencje spełnienia prośby ojca Tishera. Jak się zrobi dziura na rynku, zaczną się przepychanki autorytetów boskich i łowcy czarownic, mam nadzieję, skoczą sobie do gardła. Pojawi się nowy, wspólny wróg. Rozleje się fala przemocy, a ludzie zwrócą się do rządu o pomoc. Na wszelki wypadek postaram się ich przekonać, że Boko przyjdzie. Strach to dobra broń. – Układała. – Kościół i organizacje pozarządowe z pewnością zaangażują się w sprawę. Z samej potrzeby niesienia pomocy i dbania o interesy. Nie przepuszczą takiej okazji. Rozpostarcie widma angażu sił międzynarodowych nie zaszkodzi, by potrząsnąć administracją regionu. To plan awaryjny. Południe w ramie. OK.I zamykamy koło. Wracamy do początku: co z tym cholernym Yusufem?
– Widzę, że nad czymś intensywnie pracujesz – podjął Emeric.
– I idzie mi tak, jak na to wygląda. – Skrzywiła się. – Właśnie zastanawiam się, jak silne potrafią być dążenia mieszkańców Nigerii do pokojowego rozwiązywania sporów. Szukam sposobu, jak sprawić, żeby frustracja i zawiść nie wzięła góry nad narodową wspólnotą.
Karolina nie miała najmniejszego zamiaru rozwijać tematu, ani przedstawiać jakichkolwiek szczegółów dotyczących analiz jakie właśnie przeprowadzała. Po wypadkach w Sudanie, gdzie dała się, nie tylko podpuścić, ale i wykorzystać, wyciągnęła wnioski i nauczyła mieć plan awaryjny do planu awaryjnego. Historia nauczycielką życia, a strategia, cóż, Helmut von Motlke twierdził, że jeżeli ma działać, ludzie muszą się o niej dowiedzieć gdzieś w połowie realizacji, wtedy nikt nic nie spierdoli. Na moment jej myśli zatrzymały się także przy seniorze. Emeric, tym razem poinformował ją o swoich przygotowaniach oraz przybliżył datę rozpoczęcia działań, ale nie podał żadnych szczegółów. Nie zamierzała pozostać mu dłużna. Brała go na wytrzymanie.
– Jeżeli chcesz, gotów jestem udzielić pomocy. Mam tylko warunek. Dasz mi sensowne wyjaśnienie, dlaczego miałbym to zrobić. – Jego siwe włosy hipnotyzująco połyskiwały w promieniach słońca.
– Na razie jest nim rozsądek – odpowiedziała zdecydowanie. Wiesz już czego się obawiam, wiesz do czego dążę, czego chce uniknąć i jakie postawiono przede mną cele. Nie wiem jeszcze jak, tudzież którędy je osiągnąć. – Spojrzała na niego z wyrzutem, zaczynając traktować jak wrogą frakcję. – Potrzeba ci więcej? Mam ulec naciskom czasu i złożyć deklarację, co to jutro okaże się nic niewarta?
– Chcę tylko usłyszeć, że wiesz, co robisz, gdyż wiele działań musi być skoordynowanych.
– Nie wiem. Moje wszelkie dywagacje rozbijają się o sprzeczne sygnały. – Rozmasowała delikatnie miejsce pomiędzy brwiami.
– Dobrze.
– Dobrze? – Poczuła się jak okpiona idiotka.
– Tak. Zaczynasz myśleć jak polityk. To bardzo ważne na twoim stanowisku. Dotarło do ciebie, że kraj się rozpadnie kiedy dojdzie do wojny domowej, która wisi na włosku. Bierzesz pod uwagę liczbę stron i ustalasz priorytety wedle zagrożenia. Wahasz się, bo przez te trzy dni zdążyłaś założyć wszystkie możliwe buty1.Tak zachowują się ludzie ze skrupułami. Dzięki nim Ziemia jeszcze nie uderzyła w słońce.
– Ciekawy wniosek. – Uśmiechnęła się niepewnie. – I masz rację do co wahania – westchnęła i przerzuciła włosy. Bez wyjątków, wszyscy prześcigają się w okrucieństwach. Nie wiem komu mam dać w łeb pierwszemu, bo boję się, że dostanie nie ten co trzeba i świat spowije ciemność.
– Gratuluję. Właśnie dotarłaś do podnóża afrykańskiej Wieży Babel.
– To ma mnie w jakiś sposób pocieszyć? Sprawić radość?
– Nie tobie. Mnie. – Wstał i zapiał marynarkę. – Jesteś gotowa.
Karolina miała minę, która bez względu w jakim języku miałaby zostać odczytana brzmiała: co do kurwy nędzy?
– Wszystko jest tam ze sobą powiązane. Nie ma dla Nigerii złotego środka. Nie ma remedium dla wszystkich i na wszystko. Nie ma sposobu na zatrzymanie rozlewu krwi, bo każdy myśli o sobie, stron jest co najmniej tuzin, a ty zaś, jedna. Dlatego traktujemy priorytetowo tylko tych, do których ochrony zostaliśmy powołani i zaprzysiężeni.
Twarz dyrektor przybrała mniej zdziwiony wyraz.
– Zgadzam się, że należy podjąć próbę powstrzymania katastrofy. Choćby z przyzwoitości. – Poprawił mankiety. – Trzeba spróbować przywrócić przedstawicielom stron rozum, ale tylko w trosce o nasze sprawy. – Pochylił się lekko. – Także zdrowotne. W każdym razie wszystko jest przygotowane. Wkrótce otrzymasz pewne, nieoficjalne dokumenty, które pomogą ci rozdysponować w najbardziej efektywny sposób zarówno czasem, jak i ludźmi kiedy już wylądują w Nigerii.
– Raporty Watykanu? – Karolina nie potrzebowała tłumacza dla połączonych wątków. – A to znaczy, że… nie… Nie wszedłeś… – Poruszyła tylko bezdźwięcznie ustami.
Emeric Aurelien d’Vielette Trzeci nie odpowiedział. Zakołysał się lekko na nogach, obrócił wokół osi o dziewięćdziesiąt stopni i odchylił lekko głowę. Wyglądało to dosyć komicznie, zwłaszcza, gdy jego ręce próbowały z bezładzie dogonić tułów. Jednak Karolina była tak zaabsorbowana konkluzją, że nie uśmiechnęła się nawet i prawie przegapiła fakt, że pociąg ani nie zbliżał się do żadnej stacji, ani senior, nie ruszył właściwie z miejsca.
– Co pani na to? – W eterze rozniosło się wypowiedziane przez niego, donośnym głosem pytanie.
Karolina w ostatniej sekundzie powstrzymała w sobie ludzki instynkt, nakazujący gwałtowne odwrócenie się w kierunku zagrożenia. Do tej chwili nie wiedziała, że mają towarzystwo, a Emeric nie dał jej żadnych powodów do podejrzeń.
– Czas, żebyś kogoś poznała. – Aurelien cofnął się robiąc miejsce w przejściu. – Pani Serafina Gialo, osoba odpowiedzialna za finansowanie międzynarodowych przedsięwzięć.
Do stolika podeszła czterdziestokilku – może – pięćdziesięcioletnia, smukłej budowy kobieta, która, gdyby nie funkcja, jaką pełniła, nie zrobiłaby żadnego wrażenia. Nienaganny wygląd – biała, lniana garsonka i spięte, średniej długości, zadbane, piaskowego koloru włosy – nie szokował niczym szczególnym. Detale zminimalizowane. Brak kolczyków, a cała biżuteria sprowadzała się do wdowiej, noszonej na lewej ręce obrączki i pierścienia symbolizującego przynależność. Uroda przechodzących w dolinę nadpadańską Alp stawiałaby ją w szeregu przeciętnych, gdyby nie wręcz nienaturalnie niebieskie, spokojne oczy, otoczone, sugerującymi skłonność do uśmiechu, kurzymi łapkami. Doskonały makijaż przykrywał wszystko, a wiek zdradzały: szyja i lekko zmarszczona skóra dłoni, podanej Karolinie.
Dyrektor wstała bez zbędnej zwłoki i odwzajemniła gest natychmiast zapraszając do stolika.
– Jak odebrała pani moją protegowaną – Emeric wprowadził nieco łagodnego akcentu.
– Z mojego doświadczenia wynika, jakoby pewne przymioty chodziły parami – przemówiła głosem barwy cynamonu. Piękna i niebezpieczna, jednocześnie rozsądna i pełna troski.
Karolina zmierzyła ją wzrokiem.
…z diabłem w układy. – Dokończyła bezgłośnie konkluzję.
– Muszę na wstępie przeprosić. – Wytrzymała spojrzenie, a nad górną wargą pojawiły się niewielkie zmarszczki. – Na początku kierowałam się uprzedzeniami. Myślałam w pewnym momencie, że w waszej rozmowie pojawią się trucizna, kilka trupów oraz rozlane na dywanie wino rosso2, a nawet, że będziemy mieli do czynienia ze szpiegami pokroju tych uśpionych, dobrze zamaskowanych pracowników deskhelp. – Sprawiała wrażenie przyjaznej i ciepłej gawędziary. – A tu proszę. Nic z tych rzeczy. Same, przemyślane, słowa.
– Może pani bez wahania zawierzyć doświadczeniu i własnym wnioskom. – Karolina przyjęła przeprosiny według specjalnie wyrobionego na takie okazje schematu.
– Proszę wybaczyć. – Emeric zrobił krok się w stronę korytarza. – Zostawię was na moment same.
Serafina uśmiechnęła się do niego i skinęła ze zrozumieniem. Gdy tylko automatyczne drzwi zamknęły się za seniorem odwróciła się do Karoliny, a jej mimika, spoważniała.
– Mam nadzieję, że rozumie pani moją obecność. Sytuacja jest trudna. Chciałam osobiście sprawdzić… – złożyła kciuk z palcem wskazującym oraz środkowym i poruszała dłonią czekając, aż Karolina dokończy jej myśl dodając zdanie o wyborze właściwej osoby.
Pomyliła się. Młoda d’Vielette nie dała się pociągnąć. Nie dlatego, że przez ostatni rok poziom jej naiwności spadł drastycznie, ale dlatego, że ten gest w wykonaniu Włochów niezmiennie ją bawił. Gdy pani Gialo potrząsała dłonią, Karolina wyobrażała sobie oburzonego szefa kuchni i klienta z pretensjami:
Troppi maccheroni, troppo poco formaggio!
Questo è spagetti col ragu, non fromaggio! Non capisco proprio cosa non ti sia chiaro!3
– Musimy mieć wpływ na przebieg wydarzeń. – Palce Serafiny zmieniły układ. – Wybuch wojny domowej wywoła kryzys polityczny. Jego następstwem będzie upadek rządu. Wybory prezydenckie odbędą się spośród kandydatów popieranych przez zwycięskie wojsko jednej z trzech stron. W praktyce oznacza to długie lata wyniszczania kraju przez chaos wojenny lub dyktaturę. Oba rozwiązania są dla nas niekorzystne.
Nie musiała wyjaśniać. Przemawiała przez nią dobrze zorientowana w polityce maszyna do liczenia pieniędzy. Jeszcze kilkadziesiąt minut temu Karolina uważała, że Emeric jest, grzecznie mówiąc, wyspecjalizowany w robieniu zestawień. W porównaniu z nim, pani Gialo miała oprogramowanie jak pilot do garażu, dwubiegunowe, z tym, że zamiast góra i dół, były zysk i strata.
– Jeżeli sugeruje pani interwencję na ulicach Abudży, to spotka się z rozczarowaniem. – Karolina zamrugała powoli. – Nie widzę miejsca dla coup d’état4 w planowanych na najbliższe miesiące działaniach.
– To się okaże – mruknęła ledwie słyszalnie Gialo.
– Słucham?
– Ależ oczywiście. O wiele za wcześnie na jakiekolwiek polityczne spekulacje.
Kobiety wymieniły jeszcze kilka mniej konkretnych uwag i opinii głównie na tematy lekkie. Próba oswojenia się, nie przyniosła sukcesu, a pocieszającym było, iż także porażki. Karolina myślała intensywnie i budowała plany możliwych posunięć, jakie mogła wykonać kobieta decydująca o finansach. Szło jej kiepsko, ba! Była wręcz przerażona, że nic o niej nie wie, a jej istnienia nie wychwyciła w żadnym z czytanych setkami, kilkuzdaniowych raportach. Jedyne, co przyszło jej do głowy, to wbicie łyżeczki w oko rozmówczyni. Plany te porzuciła, przypominając sobie Włochów i co mówiła kiedyś Cornelia.
Z kolei Serafina Gialo zachowywała się profesjonalnie. Do spotkania była przygotowana. Znała portfolio Karoliny, a czytając je, nie pominęła żadnego słowa. Ustawiała postać dyrektor na różnych półkach, zmieniała kąt nachylenia do światła tak, by jak najlepiej wykorzystać jej umiejętności i przyjrzeć się słabościom.
Po upewnieniu się, iż osoba, której powierzono dotyczący Nigerii kontrakt, jest zadowalająca, wstała.
– Było mi wyjątkowo miło panią spotkać diuszeso d’Vielette. Ubolewam, że nie mogę spędzić z panią więcej czasu. – Podała rękę Karolinie, a Emerica, który niezauważalnie wrócił podczas ich podróży w głąb siebie, bez słowa pocałowała w policzek.
Pociąg zbliżał się do Miluzy. Stamtąd, jak zakładała Karolina, pani Gialo uda się do Bazylei w Szwajcarii i dalej, na południe. Nie zajęło jej wiele zbudowanie tezy kim kobieta tak naprawdę jest i dlaczego jej istnienie jej umknęło. Zanotowała w głowie, by przyjrzeć się jej w możliwie jak najszybszym czasie, zwłaszcza, gdy była blisko. Blisko teścia.
W czasie krótkiego postoju poprosiła o herbatę z kardamonem. Jeszcze zanim TGV ruszył, a woda zabarwiła się na żółtawo Karolina nachyliła się nad parująca filiżanką, popatrzyła na Emerica i robiąc swoją czarodziejską minę figlarnej nastolatki zapytała:
– Na miłość nigdy za późno, prawda?
– Niech pozory cię nie zmylą. Serafina Gialo to 24-karatowy bullterrier. Nie chcesz mieć z nią do czynienia bliżej, niż to wymagane. Załatwia najbardziej niewygodne sprawy. Oficjalnie jest bankierem, choć jest tak obstawiona, że aż bezkarna.
– Wspaniała broń na wszelkie męty? – Oczy Karoliny błyszczały. – Nawet domyślam się w jakich okolicznościach narodziła się wasza współpraca.
– Posiadanie takiego sprzymierzeńca daje możliwości, a sama obecność rozwiązuje wiele problemów.
– I co poniektóre, gustowne krawaty. – Utkwiła wzrok w wiszącym u szyi Emerica ciemnobłękitnym jedwabiu ukrywając uśmiech za filiżanką.
– A propos upodobań – zawahał się. Czy rozważasz…
– Pytasz o ojca Ulriki? – Wyprzedziła rozmówcę myślami.
– Aż tak to oczywiste? – Emeric poczuł się niezręcznie.
– Rozumiem twoje zainteresowanie. Musisz być pewien, że panuję nad sytuacją i w razie potrzeby nie zawaham się. Co innego pozbyć się człowieka, a co innego znęcać się nad nim farmakologicznie – zaznaczyła, że wie, co się stało i kto brał w tym udział.
– Jest tego warty? – Twarz seniora stężała nadając powagi pytaniu.
– Pytanie pada z ust człowieka, który umawia się z najniebezpieczniejszą kobietą świata katolickiego, młodszą od niego o dwadzieścia lat, ciągle mając żonę – wytknęła paradoks. Słyszałam, że wartość mężczyzny poznaje się po szerokości uśmiechu kobiety u jego boku. Sądząc po ilości zmarszczek mimicznych przy oczach lady Gialo… chyba możesz sam odpowiedzieć na pytanie.
– Bez względu na niepodważalność prawd ludowych moja opinia mogłaby cię rozczarować.
– Wiem. Nie tego się po mnie spodziewaliście z Felicją, zawierając umowę. Potęga nie płynie z… – urwała zdając sobie sprawę, iż odkryje się i narazi mocno. Mimo wszystko, jesteśmy ludźmi, potrzeby mamy także ludzkie, zwłaszcza te emocjonalne. Widziałam twoją minę, kiedy trzymałeś Ulrikę na rękach. Twoje oczy były wesołe, choć bardzo starałeś się to ukryć.
– Wybacz Karolino.
– Przyjmuję przeprosiny. Zaznaczam, iż nie jest mi przykro z powodu twojego pytania, a dlatego, iż muszę to tłumaczyć – dodała. Mam wszystko w życiu, wszystko prócz tych małych radości, które pozwalają nam iść do przodu. Doskonale wiesz, że głupie docinki rozganiają chmury i przywracają uśmiech o wiele szybciej niż wykłady o prawidłowościach w rzeczywistości.
Cz. 4 Rozdział IV: Zdrada s. 216-222
Kilka pokoi dalej, wzmocnione właściwościami mebla wibracje zbudziły Gertha. Otworzył oczy i przesunął wzrok w kierunku nocnej szafki. Sięgnął po aparat z podświetloną klawiaturą i przeczytał wiadomość tekstową.
„Otwórz drzwi i czekaj”.
Wykonał polecenie.
Karolina pocałowała Daana w policzek, by upewnić się, że śpi. On nawet nie mruknął. Wyszła na korytarz. Boso. Bezszelestnie poruszała się za wskazaniem numerów po miękkiej, choć lekko wytartej wykładzinie. Szukała pokoju, w którym gościł Gerth Nyman. Znalazła. Nacisnęła klamkę. Skrzydło ustąpiło. Pchnęła je i weszła do środka. Za nimi, na fotelu, w ciemności siedział Fin.
– Jezusie Nazarejski! – skomentowała łapiąc się za serce, gdy zapalił światło. Siedzenie w ciemnościach? Poważnie? Co to ma być?
– To bezpieczeństwo proszę pani. Ktokolwiek przekroczy próg, nie zauważy mnie od razu. To miejsce sprawia także, że jestem mniej podatny na skutki konfrontacji przy siłowym wejściu do pomieszczenia.
– Po prostu nie rób tego więcej. Wolałabym umrzeć ze starości, jak babka, nie na zawał wystraszona na śmierć przez nadzieję na lepsze jutro. – Usiadła na łóżku naprzeciwko niego.
– Ma pani na coś ochotę. Może wody? – zaproponował domyślając się, że nie spacerowała za rękę po plaży.
– Skończ. Mam dosyć pieprzenia jak na jedną noc. – Kiwnęła głowa w stronę swojego pokoju.
Uśmiechnął się bardzo, ale to bardzo dyskretnie.
– Albo daj. Tylko coś zimnego. Masz papierosa? No tak. Zapomniałam, że nie palisz.
– Czy pani gość nie zwróci uwagi na nieobecność?
– No właśnie, nie ma czasu – sięgnęła po Gerthowskie, leżące na szafce dokumenty.
– Słucham zatem.
– Mam dla ciebie kilka zadań do wykonania. – Przełożyła papierek i zatrzymała wzrok na plakietce pracownika Royal Dutch Shell. – Karkołomnych, za które zostaniesz odpowiednio wynagrodzony, wedle poczynionych ustaleń. Wszystkie one są zadaniami prywatnymi, o których wykonaniu i zleceniu nikt prócz nas nie może wiedzieć. To swoisty warunek powodzenia. Niemniej jednak są bardzo ważne.
Gdyż zapoczątkują reakcję łańcuchową. Przynajmniej taką mam nadzieję. – Dokończyła w myślach.
Fin skinął ze zrozumieniem.
– Niedługo w Port Harcourt, a dokładnie na przystani Shell – wyciągnęła dłoń po plastikową kartę i uniosła ją na wysokość oczów – pojawi się statek. Nasz statek. Zostaniesz poinformowany z wyprzedzeniem zaraz po jego wejściu na wody terytorialne Nigerii. Zawiera sprzęt i ludzi. Ciebie interesują ludzie. Chcę, żebyś się z nimi spotkał i zaznajomił. Są wsparciem dla czekającego nas zadania w Delcie. Mają też dla ciebie przesyłkę.
– To nie wszystko, zgadza się?
– Nie. To druga część. Ta mniej wymagająca. – Spojrzała spod brwi. – Najpierw czeka cię wizyta w służbach bezpieczeństwa i pewna robota. Trzymają tam trzech ludzi z Farmakomu. Masz z nich wyciągnąć wszelkie, możliwe informacje dotyczące placówki firmy w Lagos. Nie zapomnij o łańcuchach i terminach dostaw. – Wygięła w łuk identyfikator Shell’a.
Nie skomentował. Uznał, że samo się wyjaśni w dalszej części spotkania.
– Metoda? – Zapytał bez cienia emocji w głosie. – Rozmowa czy ekstrakcja?
– Dla mnie wszystko jedno. Nie chcę wiedzieć jak to zrobisz, zależy mi tylko na czasie i danych. – Uciekła wzrokiem. – Jak już wyciągniesz co potrzeba, chcę, abyś dostał się tam i zdobył dla mnie kilka pojemników firmowych oraz…
– Jakich? Proszę sprecyzować. – Gerth celowo zapytał, chcąc uniknąć zaśmiecania danych dodatkowymi sformułowaniami.
– Najlepiej kriogeniczne.
– Że jak? – Zmarszczył brwi.
Karolina nie wiedziała, czy to z zaskoczenia, cisnących się na usta uwag, czy zwykłej niewiedzy. Wolała wyjaśnić, jakoby przy dowolnej interpretacji zlecenia istniała groźba wybuchu epidemii w mieście, a krótko po tym kryzysu humanitarnego w kraju.
– Trzyma się w nich wirusy, bakterie, chemikalia i inne, laboratoryjne wynalazki. Są wielkości tubki pasty do zębów, może mniejsze. Charakter nie ma znaczenia, byle były całe. I puste! – dorzuciła błyskawicznie.
– Pani d’Vielette. Może wystarczy po prostu zajrzeć do śmietnika?
Karolina przetarła oko i parsknęła.
– Nie pomyślałam o tym. Może faktycznie są tak nieostrożni. – Pomasowała nasadę nosa, uśmiechając się. – W każdym razie we Francji, w recepcji każdego biura mają niewielką wystawę. Jeżeli tutaj jest podobnie, będziesz mógł się przyjrzeć celowi. Oficjalne godziny pracy, 9:00 – 18:00.
– A czy…?
– Chcesz zapytać dlaczego Nigeria skoro we Francji też są?
Gerth tylko przytaknął.
– Zdecydowanie mniej środków bezpieczeństwa. Kamery to atrapy.
– Skąd pewność, że…?
– Sipla.
Od razu skojarzył o kim Karolina mówi.
– To wszystko?
– Nie. Wskoczyłeś mi w zdanie. – Założyła włosy za ucho. – Młody przywiózł pewną walizkę. Jest w niej kilka zabawek oraz podbajerowany, wybacz, nie znam lepszego określenia, pojemnik zawierający ekstrakt z drzewa podróży międzygalaktycznych.
– Hmm? – Mina Fina nie zmieniła się, ale źrenice zwęziły sygnalizując, że potrzebuje pomocy. – Ma pani na myśli narkotyk?
– Jak zwał, tak zwał. W każdym razie chcę, żebyś rozpylił substancję w budynku i umieścił pozostałe pojemniki w takim miejscu, żeby nie były widoczne, a jednocześnie łatwe do odnalezienia dla tych, którzy będą prowadzić śledztwo w sprawie powstałego zamieszania.
– Czy definicja „zamieszania” ma zostać zredukowana do wydanej przez panią dyspozycji?
Tym razem Karolina potrzebowała pomocy. Specyficzny język funkcjonariuszy terenowych sprawiał jej pewne trudności.
– Czy mam użyć wyłącznie dostarczonego środka? – poprawił się.
– Nie ma limitów. Rób co trzeba, by było jak największe. – Przechyliła się i oparła rękę na ramie łóżka. – Możesz nawet podpalić budynek lub wysadzić w powietrze, jeżeli będziesz w stanie.
Gerth pochylił się i wyciągnął dłoń, spoglądając na trzymaną przez nią plakietkę. Oddała przekręcając się ponownie.
– Zgaduję, że pracownikiem koncernu naftowego nie zostałem przypadkiem?
– Nie. Pomysł wpadł mi do głowy jakiś czas temu. Przerwy w dostawach prądu są nagłe i częste. Podobnie jak hotele, takie miejsca muszą być niezależne. Jeżeli chcą takie być, potrzebują agregatów, a one, paliwa. Nasz komputerowy magik doszukał się informacji, że dostawcą paliw dla dzielnicy jest Shell. Myślałam, że uzupełniła ci wiadomości.
– Niestety pani d’Vielette.
– Cóż. Teraz już wiesz.
Karolina właśnie czegoś się nauczyła. Do teraz myślała, że taka akcja nie wymaga nie wiadomo jak długiego i szczegółowego planowania. Za chwilę, miała tę lekcję uzupełnić o konstruktywną krytykę.
– Na pozór brzmi banalnie. – Nyman cofnął się w fotel. – Mógłbym tam po prostu wejść i wyjść rozpływając się w tłumie i zostając ogłoszonym w mediach niezidentyfikowanym, ekologicznym bioterrorystą. Sprawa nie jest jednak prosta, bo chce pani dyskrecji i zostawienia kilku niewiadomych. Jeżeli mi wolno?
D’Vielette uniosła dłoń, zachęcając do wyrażenia opinii.
– Niepotrzebnie pani to skomplikowała tworząc alternatywę na wejściu – skrytykował. Są prostsze sposoby na takie rzeczy.
– Właśnie dlatego wybrałam ciebie. – Skomentowała, przełykając prawdę o swojej, terenowej niekompetencji. – Jesteś mistrzem improwizacji oraz masz doskonałe wyniki w tego typu zagadnieniach.
– Informacje dodatkowe. – Dłonie Fina dotknęły się palcami. – Czy ten przywieziony przez Młodego specyfik jest w jakiś sposób uzbrojony? Chcę wiedzieć, z czym mam do czynienia.
– Nie jest. Nie stanowi bezpośredniego zagrożenia, chociaż pojemnik jest skonstruowany tak, by robił wrażenie.
– Rozumiem.
– Dobrze – westchnęła z ulgą.
Nie chciała tłumaczyć Gerthowi, że w pierwszym zamyśle był to wirus, który miał za zadanie narobić bałaganu na wybrzeżu. Później Ordynator przemówił jej do rozsądku, obrazując konsekwencje: ucierpią tylko niewinni, bo Farmakom udowodni, iż był to atak z zewnątrz i substancja nie pochodzi z ich laboratoriów. To ostatecznie doprowadziło do decyzji o użyciu silnego, wziewnego narkotyku, jaki zaburza percepcję i spłaszcza rzeczywistość do dwóch wymiarów.
Na końcu tłumaczenia znajdowałaby się notatka, jakoby nie sprawdziła działania i polegała wyłącznie na wyjaśnieniach łopatologicznych: będącym pod wpływem wydaje się, że mogą sięgnąć balustrady balkonu w budynku po drugiej stronie ulicy.
Nie. Taka wiedza nie była Nymanowi potrzebna.
Gerth z kolei domyślał się, iż genialną substancję wyprodukowano w Klasztorze i lepiej było zapytać o szczegóły. Nawet jeżeli przewoził ją pupilek Karoliny, którego raczej nie naraziłaby na śmierć w męczarniach. Reszta, niezmiennie, nie obchodziła go. Czym mniej wiedział, tym większe jego szanse na dożycie ratunku, gdyby został złapany. Doświadczenie podpowiadało, że ludzi, którzy mało wiedzą raczej się stara wymienić na swoich, bo to zwykle dobry interes.
Kiedy skończył myśleć, a mimika jego twarzy powróciła do ustawień fabrycznych lica niewyrażającego nic, podniósł oczy na Karolinę. Siedziała teraz z głową opartą na dłoni i wzrokiem utkwionym w podłogę. Druga ręka, ukryta w kieszeni poruszała się, jakby obracała w palcach monetę.
– Czy jest coś jeszcze?
Nie zareagowała.
– Pani d`Vielette. – Poruszył się na fotelu by zwrócić na siebie uwagę.
– Hmm? Co?
– Pytałem, czy ma pani dla mnie coś jeszcze.
Dłoń w kieszeni przestała się poruszać, a ta podpierająca głowę, powędrowała na udo.
– Chcę, żebyś był gotowy do pozbycia się mężczyzny, który jest moim pokoju. – Wyciągnęła z kieszeni wymiętą kartkę. – Daan van Leer ma na imię. Tu są podstawowe informacje.
– Kiedy?
– Nie teraz. Później.
Nyman przechylił lekko głowę, a jego oczy… były przerażająco nieruchome. Po plecach d’Vielette przebiegły ciarki i zrobiło się nagle zimno. Milczała dobrych kilka sekund, zastanawiając się, jakby to było, gdyby pracował dla strony przeciwnej. Starała sobie przez moment wyobrazić miejsce i sposób w jaki odebrałby jej życie. Potem, wrócił obraz jego martwej emocjonalnie twarzy. Poczuła pilną potrzebę złożenia wyjaśnień.
– Jeszcze nie zdecydowałam kiedy. Miej to na uwadze i bądź gotowy. – Przymrużyła oczy. – Szczegóły, takie jak plany posiadłości, czy liczba pracowników otrzymasz wkrótce.
Przytaknął.
– I nie przedłużaj roboty w Lagos. Będziesz mi potrzebny w Delcie jako ochroniarz i dowódca tych, co przybędą statkiem.
– Ochroniarz? – mruknął. Nie spodziewałbym się… takiego awansu nawet we snach.
– Moi ludzie zostali internowani na lotnisku, a na statku siedzą członkowie klubu Vettera.
Jednak Nikolai miał rację. Cały ten wyjazd jest popierdolony. – Pomyślał.
– Wszystko wokoło zaczęło odbiegać od tego, co zwykłam nazywać normą – powiedziała, oddając kartkę.
Gerth odwrócił świstek dla zasady. Na drugiej stronie znajdowało się jeszcze jedno nazwisko. Pokiwał głową i wydał usta w wyrazie uznania i częściowego zaskoczenia. Ujął papierek w dwa palce i uniósł właściwą stroną na wysokość czoła.
– Nie chce tego pani przemyśleć?