Wybrane fragmenty

…kilka wyrwanych stron

Cz. 1 Rozdział II: Granica światów s. 71-75

Afrykańska noc zbliżała się szybko. Gerth był pod wpływem uroku idealnie zapadającego mroku. Spoglądał na zegarek głośno odliczając kolejne sekundy. Słońce schodziło w dół tak szybko, że dobrze wyćwiczony nurek mógłby wytrzymać od zachodu do całkowitego zniknięcia kuli na jednym wdechu.

– Nigdy się nie przyzwyczaję – powiedziała Booka.
– Nie jesteś jedyna. Z niemiecką precyzją. Zawsze koło osiemnastej. – Fin opuścił rękę.
– Ściemnia się. Kończcie palić – rzucił Michał.
– Przecież jedynymi osobami palącymi w naszej dzielnej grupie wzajemnej adoracji jesteś ty z Młodym… no i Nikolai, ale on wypycha poliki cygarem, więc się nie liczy.

Uwaga Booki nie dotarła do Barańskiego. Miał głęboko zakorzenioną dyscyplinę pola walki. Gdy tylko opuszczał cywilizowany świat i gasły światła, uruchamiały się u niego instynkty przetrwania.
Wiele rzeczy w warunkach bojowych zależne było od szczegółów. Jednym z nich był tlący się papieros. W ciemności widać go było i czuć, z daleka. Nic tak nie ułatwia pracy strzelca, jak wartownik amator z papierosem. Nie wspominając już o pozostawionych niedopałkach, które prowadziły tropiącego przeciwnika jak po sznurku.
Zza pojazdu wyłonił się Młody. Michał przechwycił go w locie łapiąc za ramię.

– Jakie wieści?
– Nadal nie rozumiem, dlaczego się tak czaimy.

Dowódca tylko popatrzył nań. Chłopak momentalnie zrozumiał, iż w głowie kapitana dzieje się coś daleko poza jego zdolność poznawczą. Zrezygnował z dalszych pytań i przeszedł do złożenia raportu w sposób, jaki go nauczono.

– Wyposażenie posterunku jest standardowe – rozpoczął. Załoga: sześć osób. Uzbrojenie: OBJ–006, FNMAG, rkm RPK i G3, granaty ręczne, półcalowy karabin lub trzydziestka1 zamontowane na, zgadnijcie. Dokładnie! Toyocie.

Michał pokiwał głową w zamyśleniu.

– Jeden… Nic, co stanowiłoby bezpośrednie zagrożenie.
– Odważne słowa jak na kogoś, kto będzie podchodził do półcalówki od niewłaściwej strony. – Rosjanin podrapał się po brodzie.
– Przyjąłem uwagę. – Michał obrócił się. – A teraz chodźcie. Czas oficjalnie rozmówić się z naszymi przyjaciółmi.
– Wsparcie techniczne? – Patricia podniosła niewielką walizkę.
– Jak najbardziej wskazane.

Obie grupy zebrały się przy mdłym, czerwonym świetle latarki. Twarze porucznika Namburete i Michała oświetlał słaby blask laptopa. Przyglądali się elektronicznej mapie i zdjęciom satelitarnym terenu. Barański przesuwał obraz uzupełniając zdjęcia o wiedzę i komentarze żołnierzy Unii.

– Przyjmujemy Sudan jako kierunek przemieszczania się wroga. – Porucznik położył palec w punkcie, gdzie prawdopodobnie znajdowała się granica.
– Największe prawdopodobieństwo – przytaknął Michał.
– Najlepiej będzie… – Oficer zakasłał. – Nie chcemy wiązać ewentualnego przeciwnika walką, a zaskoczyć, więc podejdziemy od zachodu dając mu możliwość wycofania się – mówił biorąc pod uwagę wcześniejszą rozmowę.
– Zgoda. Proponuję zrobić to z trzech stron. – Dowódca przyłożył palce do powiększonego zdjęcia. – Pan i pańscy ludzie w dwóch grupach. Od zachodu oraz południa.
– Czyli podział na wozy – skwitowała Booka ładując strzelbę.
– Mamy dwunastu ludzi. Drużyny dwuosobowe. Reszta zostaje w wozach. Kierowca razem ze strzelcem będą stanowić wsparcie. W razie kłopotów położą ogień zaporowy i zapewnią ewakuację.
– Co z pięćdziesiątką? – Nikolai pamiętał o koszmarze.
– Bierzemy ją na siebie.
– Nie to chciałem usłyszeć.
– A co? – Michał zbył przyjaciela uznając, iż nie jest to czas i miejsce na tego typu dyskusje.
– Proponuję byśmy wymieszali ludzi, aby nie zacząć do siebie strzelać w wyniku nieporozumienia językowego. – Eka rozejrzał się po twarzach zebranych.
– Słuszna uwaga. Przypominam: w przypadku napotkania przeciwnika w przeważającej sile, granaty dymne, ogień zaporowy z wozów i odskok. Wszystko na noktowizorach i podczerwieni.
– Odległość?
– Wsparcie, 300 m od celu. – Mozambijczyk zerknął na Michała.
– Kontakt? – Gerth oparł się o maskę wozu.
– Hasło ULEWA, odzew KAŁUŻA. Markery podczerwone Vasquez rozda za chwilę. – Pokazał dziewczynę palcem. – Poruczniku, proszę jeszcze raz wyjaśnić swoim ludziom całość i zapraszam po znaczniki.
– Czy rzeczywiście są potrzebne?
– Będziemy się widzieć w podczerwieni, jako „swoi”. – Kolumbijka minęła Nikolaia odchodząc w kierunku Maszki.

Młody pomaszerował w ciemność.

– Ty dokąd? – Nikolai krzyknął za nim. Zapominasz się!
– Na siczek nerwowy. Pełny pęcherz nie jest przyjacielem zwiadowcy. Wiesz, jak takie zadania działają na układ nerwowy. Całkiem niedawno nauczyłem się panować nad bólami brzucha. Palić nie wolno, to chociaż się odleję.
– Dobra, dobra. Tylko pozostań w zasięgu wzroku. – Rosjanin przyłożył dwa palce do oczów i następnie skierował na chłopaka.
– Ja wohl! Herr oberststurmbannführer!

*

Młody polewał równomiernie kamyki mrucząc sobie pod nosem melodię z gry Cannon Fodder2, żeby się uspokoić. Już kończył, gdy z ciemności wyłoniły się dwa wielbłądy, a na nich postaci o znajomych głosach.

To już nie jest zabawne. Zdecydowanie muszę się zbadać jak wrócę. Naprzemiennie zaciskał i otwierał powieki próbując rozgonić omamy. Słuchał.

– Jest inaczej. Podczas naszej ostatniej wizyty tutaj klimat raczej sprzyjał zatruciu ołowiem – mężczyzna zwrócił uwagę na względny spokój.
– Ech. 1942. Pamiętam. Cóż za bezmyślny czas i straszne w skutkach lato – westchnęła głośno kobieta.
– Nie zapominaj. Skutki zależą od czynów, moja droga.
– Czyny od człowieka, który się ich dopuszcza. – Zatrzymała wzrok na Młodym.

Odwzajemnił spojrzenie zaskoczony.

To się dzieje naprawdę, tak? – Zadał sam sobie pytanie.
– Teoria chaosu sugeruje, iż nawet w najbardziej zmiennym środowisku, jeżeli równania opisują wydarzenia w sposób nieliniowy, każda czynność może prowadzić do katastrofalnych skutków – mężczyzna wyjaśniał.
– Chaos w efekcie motyla? Cóż za… rzeczywiście, można by się temu przyjrzeć. Katastrofa w ciągu, zaskakujące.

Nie można się z tym nie zgodzić. Czas na mnie. – Młody przytaknął pospiesznie zapinając guziki spodni.

Po plecach przebiegł mu zimny dreszcz.

*

– Ludziska! Hej, ludziska! – podniósł głos biegnąc w kierunku zgromadzonych wokół wozów.

Pokazywał coś machając nieskoordynowanie rękami.

– Widzieliście to. Karawana. Ludzie na koniach, znaczy się na tych, na wielbłądach. Powiedzcie, że to widzieliście. Że to nie był produkt mojej wyobraźni. Hę?

Grupa rozpierzchła się błyskawicznie.
Nikolai wskoczył do wozu. Odwrócił wieżyczkę i przyłożył noktowizor do oczów. Patricia złapała strzelbę przeskakując za maszynę. Przyjęła pozycję obronną opierając się bokiem o koło HMMWV3.

– Na razie nic. – Nikolai obracał powoli karabiny uważnie monitorując okolicę. – Booka? Co u ciebie?
– Też nic.
– Nic? – Michał wywołał ją chowając się za drzwi wozu.
– Nic nie widzę. Jestem za osłoną! – Jej dłoń szukała zapięcia od kabury broni krótkiej.
– Poruczniku?!

Oficer był zajęty. Wydawał krótkie komendy swoim podwładnym. Kiedy dotarła do Michała odpowiedź byli już równo rozłożeni w pozycjach strzeleckich.

– Przynajmniej już wiemy, że są zdyscyplinowani – Gerth szepnął do Michała wygaszając wszelakie źródła światła w pojeździe.

Rozglądali się w milczeniu przez bardzo długą chwilę. Nikt nie miał odwagi drgnąć w obawie przed zlokalizowaniem. Wojna nerwów przedłużała się.

– Pusto jak na polu po żniwach. – Pierwszy odezwał się Rosjanin.
– Pełna zgoda. – wtórował Gerth obracając powoli peryskop noktowizyjny.
– Może mi się faktycznie ze stresu przewidziało. – Młody już nie odróżniał rzeczywistości od iluzji.
– To jest coś, czy nie ma! – zapytała głośno Vasquez. Młody!
– Co?
– Sprawdź teren! – wydała polecenie.
– Dlaczego ja? Myślisz, że boję się mniej od ciebie?
– Młody! Wykonać! – upomniał dowódca.

Stalowa podłoga w Maszce zazgrzytała od tarcia elementów oporządzenia czołgającego się po niej chłopaka. Najpierw wystawił niepewnie rękę z wozu. Pomachał. W ślad za nią podążyła noga oraz w małpim odruchu głowa.

Chyba mnie pojebało do reszty. – Pomyślał i zrobił kilkanaście kroków w ciemność.

Przesunął się po linii horyzontu w prawo…

Cz. 2 Rozdział V: C’est L’Afrique s. 28-32

Michał kiwnął głową w taki sposób, że Gerth nie mógł odgadnąć czy się zgadza z tym co powiedział, czy zaprzecza. Po chwili zrozumiał, iż jest to swoista onomatopeiczność mowy ciała, w słowniku gestów dowódcy oznaczająca: zaryzykujemy.

– Dobra robota – Barański ostatecznie pochwalił występ Gertha. Ja natomiast przygotowałem wejście awaryjne na późniejsze potrzeby.

Gerth wyciągnął spod brezentu karabin, proforma otrzepał i przewiesił przez plecy.

– To znaczy… Chcesz przelecieć, jak huragan przez ten budynek i wylecieć tylnym, zrobionym przez siebie wyjściem? – Podświadomie zamienił literę „e” na „y”.
– Powiedziałem wejściem – Barański poprawił słowo. Przelatywanie nie będzie konieczne. Myślę, że damy radę bez szturmu. Konstrukcja budynku oparta jest na stalowym szkielecie i przykręconych do niego płytach pilśniowych. Odkręciłem wszystkie. Część wyjąłem.
– Brawo. Dyplom z wykończeniówki masz już w ręce – zakpił Fin.
– Zignoruję twoje docinki, bo za długo przebywasz z Młodym i ci się udziela. Jakbyś jednak poczuł potrzebę przeżycia wycieczki i odebrania zapłaty, to słuchaj. – Barański dla zwrócenia uwagi przesunął szybko stopą po ziemi kopiąc Fina w podeszwę buta. – W świecie arabskim panuje ścisła hierarchia, zupełnie inna niż u naszej cywilizacji. Ważni ludzie wchodzą do pomieszczeń ostatni, a wychodzą pierwsi.
– O! Ciekawostka.
– Zakładamy, że kobieta, która widziałeś, jest żoną Husajfy. Jak tak, to jej miejsce będzie po lewej stronie od ściany, tuż za mężem.
– Skąd tyle wiesz o świecie arabskim?
– Jest patriarchalny, reszta to wyobraźnia.
– Czyli domniemasz?
– Nie. Wyciągam średnią. Jeżeli faktycznie jest pogrążona w modlitwie, to przy odrobinie szczęścia wejdziesz na nią prosto przez ścianę. Zabierzesz bez najmniejszego problemu i znikniesz szybko, zanim ktokolwiek się połapie, co się wydarzyło.
– A co z nim? – Gerth odwoływał się do celu głównego. – Jakby się okazało, że go nie ma, ale jest.
– Z Husajfą? Jest zbędny. Poza tym mam poważne podstawy twierdzić, że Marion nie kłamała.
– Skąd ta pewność?
– W przeciwnym wypadku rozmawiałbyś z nim, nie z nią. Ta kobieta, czas i specjaliści z Mrowiska to wszystko, czego potrzeba do odklepania sukcesu. Husajfa stracił wartość. Jakąkolwiek – dowódca wypowiedział dodatkowe słowo z tym samym psychotycznym uśmiechem jaki towarzyszył mu kilkanaście minut wcześniej.
– Czasami mnie szokujesz.
– Ja? Ciebie?
– Nigdy nie miałeś w planach nawet rozmowy z nim. – Gerth już się domyślił, co znajdowało się na Michałowej pocztówce z dodatkowymi wytycznymi. – Widzisz go w postaci ciemnej smugi, jaką zostawia wleczone za autem ciało. Już dawno temu zdecydowałeś, iż jego baba nam wystarczy. Nie będę udawał, że cię nie rozumiem.
– Ale? – Barański wciągnął koszulkę do spodni i poprawił pas.
– Co ale? Nic. Sprawę ciągniętego za samochodem trupa przysłaniają mi inne, bardziej przyszłościowe troski.
– Taaa? Jakież to?
– Jak wszyscy wywiążemy się z tej części kontraktów, to każdy będzie miał zadowalającą liczbę cywilów do niańczenia. Nie uważasz, że sprawy mogą pójść za daleko? – Nyman zapytał tajemniczo.
– Zgaduję, że twoja troska nie obejmuje żony Zahida i nas, a panienkę Halte i Młodego.
– Kurwa, jak ty mnie znasz. – Gerth uniósł kącik ust robiąc minę à la Stallone.
– Przewidziałem to. Dlatego wysłałem za nimi Nikolaia.

*

Młodym zakręciło kilka razy, gdy tylko puścił ścianę.

– Głupi pomysł – mruknął, oparł się ponownie i osunął na ziemię.

Postanowił odpocząć. Głowa strasznie go bolała i mięśnie nóg drżały. Poklepał się po ciele. To uniwersalny odruch w poszukiwaniu ewentualnych, przeoczonych ran. Nie znalazł niczego.

– Miałem odpocząć, a zamiast tego świat zaczął mocno wirować – westchnął głęboko na niepewne wspomnienie koktajlu na spanie, jakim obdarowała go doktor Elly.

Po głowie latała mu piosenka z lat osiemdziesiątych:

You spin me right round, baby
Right round like a record, baby
Right round round round…

– Aaa! Przeklęta piosenka! To pewnie dlatego nie mogę się w tym odnaleźć – skonstatował. Obudź się! Chłopie! Nie możesz przestać się ruszać. Musisz zachować podczas przytomność, albo nieprzytomność inaczej biada ci! – sapał i powtarzał przekonując się do działania.

Podniósł się powoli. W efekcie końcowym nie mógł, z ręką na sercu, powiedzieć, czy to co wokół niego się dzieje to sen, czy jawa. Czy pożar i biegający ludzie są prawdziwi, czy są tylko uzupełnieniem krzyków, jakie odtwarzane są przy podniesionej aktywności mózgu fazy REM1. Czuł się, jak na imprezie, gdzie podano mu wódkę, whiskey, gin i tonik, dla wygody, w tym samym kuflu.
Kolejna próba utrzymania równowagi nie przyniosła efektów i wrócił do ustawień fabrycznych. Poddał się w końcu, obrócił na brzuch próbując sztuczki z uniesieniem głowy, którą ostatecznie oparł na dłoni. Wbrew oczekiwaniom, sceneria wokół się nie zmieniła. Przestało byś wesoło, gdy dotarło do niego, że to jednak nie jest sen. W pewnym momencie zauważył pickupa pełnego żołnierzy. Auto zatrzymało się, a pasażerowie zaczęli sprawnie wysiadać. Wyczuł w tym swoją szansę.
Starał się, jak mógł, krzyknąć, ale to, co wydostało się z niego na zewnątrz, pozostało bez reakcji. Zajęczał głośniej, machając tym razem ręką.
Jeden z ludzi zauważył jego rozpaczliwe ruchy i wbrew wykrzykiwanym rozkazom przeszukiwania okolicznych chat, wystartował ku chłopakowi. Młody, uradowany obrócił się. Teraz leżał na wznak. Dyszał ciężko. Tamten podszedł do niego, szturchnął najpierw butem, potem, lufą karabinu.

– Kim jesteś! Pracujesz tutaj?! Jesteś rebeliantem?! Unia?! Chory?! Ranny?! Kto!? – Szturchał go spoglądając na firmową koszulkę UNICEF-u.
– Że co…? – Chłopak zmusił się do zogniskowania wzroku na postaci.
– Hahaha. – Żołnierz zaśmiał się głośno. – Pijany w trzy dupy – krzyknął do kolegów. – Zabieram cię!

Przyklęknął. Przerzucił ramię chłopaka przez szyję. Wstał opierając kolbę karabinu na ziemi. Przytrzymał słaniającego się pod pachą i powlókł ze sobą.
Młody nie stawiał oporu. Nie miał najzwyczajniej siły. Mundurowy zaciągnął go pod pojazd i puścił na ziemię nie czując nawet potrzeby pilnowania znaleziska. Chłopak oparł się na głowie. Za jej pomocą przeniósł środek ciężkości na kolana. Dotarł do pozycji siedzącej i w niej próbował utrzymać się w pionie.

– Znalazłem go na ulicy! Wygląda, jakby potrzebował pomocy – żołnierz zameldował kierującemu grupą.
– Co mnie to obchodzi. Wydane rozkazy są jasne: bezwzględnie eliminować rebeliantów.
– Ten nie przypomina rebelianta. Nie wygląda nawet na miejscowego.
– Nie przypomina, nie wygląda! Tylko tyle macie do powiedzenia żołnierzu?! Powiedzcie mi lepiej, na co wygląda?! – Przełożony wrzasnął zdenerwowany próbą kwestionowania rozkazów.
– No na pracownika. Pijanego. Mocno, pijanego. – Żołnierz wydukał pociągając kilka razy koszulkę z logo chłopaka.

Podoficer, najwyraźniej wyprowadzony już z równowagi zeskoczył na ziemię, odepchnął szeregowca i stanął nad Młodym. Przyjrzał mu się uważnie, wyciągnął bagnet z pochwy. Pochylił się, rozciął i zerwał nakrycie wierzchnie z logo.

– Ślepy jesteś?! Przecież to jeden z tych najmowanych przez południe sabotażystów. Wiesz co z takimi robić?! – wykrzyczał retoryczne pytanie.
– Tak jest!

Przestraszony żołnierz złapał chłopaka za karku i zawlókł pomiędzy chaty. Popchnął na ścianę, uderzył kolbą karabinu. Powtórzył kilka razy próbując ustawić ofiarę w jakiejś stałej pozycji, w jakiej chłopak się nie przewracał. Kiedy w końcu mu się udało, odsunął się. Wycelował.
Młody taksował go spojrzeniem nieistniejących oczów. W akcie desperacji wyciągnął ręce próbując złapać karabin. Przeciwnik bez najmniejszego problemu uniknął jego nieskoordynowanych ruchów ale dla bezpieczeństwa odsunął się o dodatkowych kilka kroków.
Wymierzył w klatkę piersiową. Zaczął coś mruczeć pod nosem. Młody nie bardzo rozumiał co mężczyzna mówi, a to co do niego docierało, rozmazywało się w panującym w jego głowie rozgardiaszu. W końcu, w chwili skupienia wyłapał:

– Twoje kurwa niedoczekanie!

*

Sudański żołnierz stracił nagle równowagę i upadł. Przytomność i prawdopodobnie coś więcej stracił dopiero w żelaznym uchwycie mężczyzny i pod ciosami kolby jego pistoletu. Napastnik zabrał niemiecki H&K G3 wraz z dodatkowymi magazynkami, a samo ciało zaciągnął pomiędzy chaty.

– Ale jazda. Powalam ludzi siłą umysłu – wybełkotał Młody.

Postać w mgnieniu oka wróciła. Pochwyciła dłonie chłopaka i nie podnosząc z ziemi, odciągnęła z miejsca zdarzenia. Gdy opuścili strefę śmierci, mężczyzna posadził Młodego i poklepał po twarzy, co przy rozmiarach dłoni oraz wyczuciu jakie w nich miał wyglądało na próbę oderwania żuchwy. Wreszcie źrenice Młodego przybrały rozmiar wskazujący na powrót zdolności interpretacji sygnałów zmysłowych. Usłyszał:

– Oj chłopaku, chłopaku.
– N…Nikolai?
– Co ci się stało? Wyglądasz okropnie.
– To nic w porównaniu z tym, jak się czuję. Uwierz. A twoje kąśliwe uwagi na punkcie prezencji, ech, nie mam siły – bredził.
– Zmysły ci się pomieszały? – Nikolai przysunął twarz i zawiesił wzrok na oczach chłopaka. – Hej! Chłopcze kolorowy?!
– Masz może aspirynę? – Młody wyciągnął rękę i obmacał kieszenie spodni rozmówcy. – Cholernie boli mnie głowa. Przyda się też jedna dla tego tam. – Próbował podnieść rękę i wskazać pozostawione gdzieś w ciemnościach ciało. – Tak mu przypierdoliłeś, że najmniej, to go wysprzęgliło.
– Chyba potrzebujesz pomocy, co?
– Ja? Nie. Ale odpoczynkiem nie pogardzę. Parę minut i będę jak nowy. Ale najpierw rzygnę, mo-mome… momencik – Młody przełknął z wysiłkiem ślinę.

Rosjanin przykucnął i przytrzymał głowę bezradnego towarzysza. Pilnował kilka długich sekund żeby się czasem nie utopił we własnych wymiocinach. Następnie ułożył go w lekko przechylonej, siedzącej pozycji.

– Nie ruszaj się stąd. Znajdę i sprowadzę Bookę.
– Chyba mnie tak nie zostawisz, co? – przemycił chłopak pomiędzy kolejnymi przełknięciami śliny.
Cholera! – Pomyślał Rosjanin. – Słuchaj. Nie ruszaj się stąd, niedługo wrócę! Masz. Weź to do obrony. – Wyciągnął zza pasa pistolet, przetarł zakrwawiony uchwyt i wcisnął Młodemu do reki. – Siedź spokojnie i spróbuj się nie zastrzelić, ok?

Nie czekał na odpowiedź…

1Przypis pod REM.
Krótko: faza snu, w której pojawiają się marzenia senne (albo coś zupełnie innego). Więcej informacji udzieli specjalista od spania, Freddy Krueger.

Cz. 1 Rozdział IV: Niespodziewani alianci s. 217-224

Według zegarka, pięć minut minęło jakieś dziesięć minut temu, a dwadzieścia według wypalonych przez Karinę papierosów. Siedziała w zaparkowanej przed wejściem srebrnej RX. Jej skórzana, motocyklowa kurtka doskonale współgrała ze sportowym nadwoziem pojazdu. Paliła kolejnego papierosa. Co jakiś czas spoglądała na spacerujących z psami strażników.
Zaciągnęła się mocno dymem, spojrzała we wsteczne lusterko i wytarła palcem lekko rozmazaną czerń w kącie oka. Plemienny tatuaż na szyi, brązowy cień do powiek i szerokie pociągnięcia czarnej kredki, w połączeniu z męskim strojem, działały na ludzi obu płci zarówno odstraszająco, jak i magnetycznie.
Zdawała sobie z tego sprawę, lubiła to i wykorzystywała bezwzględnie. Niosło to za sobą pewne ryzyko, ale Karina przedkładała adrenalinę ponad zdrowy rozsądek. Kiedyś, jeden z takich zwabionych przedstawicieli gatunku homo sapiens sapiens okazał się bardziej sapiens niż ona sama. Wykorzystał ją i zostawił w narkotykowych długach.
To wspomnienie wyrobiło w niej niespotykaną czujność i pewne zwyczaje, jakie odzywały się za każdym razem gdy wciągała kolejną osobę do łóżka.
Nie lubiła znać imion. Nigdy nie spotykała się więcej niż raz z przypadkowo poznaną, napaloną istotą.
Śledziła teraz na jednego ze strażników. Dobrze zbudowany mężczyzna nie nosił, według jej oceny, śladów wspomagania treningowego. Mocno wyrzeźbione ramiona, szerokie plecy i zgrabny tyłek hipnotyzował ją. Minęło trochę czasu odkąd korzystała z przyjemności fizycznych spotykających większość ludzi po godzinie dwudziestej trzeciej.
Opamiętała się jednak, przypominając sobie ostatnie namaszczenie, jakiego udzieliła jej babka przed wysłaniem tutaj. Jasno przedstawiła stanowisko rodziny:

Następny raz, będzie twoim ostatnim. Masz zobowiązania i tajemnice.
Podpisano, Felicja Bojakowsky etc.

Jakimś dziwnym zrządzeniem losu, nie mogła sobie przypomnieć żadnych, związanych z tymi słowami szczegółów. Jeżeli dobrze policzyła, była na odwyku trzy razy. Dwa razy babka wykupiła ją z narkotycznego małżeństwa i raz pospłacała długi. Nie zapominała o tym. I była wdzięczna.
Nie chciała jej zawieść po raz kolejny nie dlatego, że się bała, ale ze względu na szansę, jaka ta rodzina jej dała, przygarniając kompletnie nic nieznaczącą, będącą produktem patologicznego systemu wyzysku człowieka przez człowieka, sierotę.
Pamiętała dokładnie dzień, w którym wróciła ze szkoły i dowiedziała się, że rodzice mieli wypadek. Pamiętała też jak ojciec Karoliny zabrał ją, dosłownie, z ulicy. Pamiętała, jak po długiej i trudnej biurokratycznej batalii dostała nowy dom. Pamiętała miękką i ciepłą pościel. Ciszę i spokój. Przespane noce, ciepłe kakao, kocyk i wieczorny rytuał: kiedy przed zgaszeniem światła głaskał ją po głowie i mówił: Dobranoc.
Z czasem też zrozumiała, że łamanie kończyn dla pieniędzy ze szkolnego ubezpieczenia nie było rzeczą normalną i, że wypadek rodziców, nie był wypadkiem, a konsekwencją tego, jak ją traktowali. Pomimo to, nigdy nie czuła strachu, a wdzięczność.
Wdzięczność, bo dał jej dach nad głową, zapewnił szkoły i szansę na przyszłość, jakiej by nie miała, zarówno zostając z rodzicami, jak i później, gdyby trafiła do domu opieki…
Była im wszystkim dłużna i tym bardziej źle się czuła, kiedy przypominała sobie, jak wpół przytomną po raz kolejny odwożono do kliniki.
Nałogi są jednak bardzo potężną siłą. Wzięła zatem zadanie towarzyszenia i ochrony Karoliny, nie ze względu na siostrę, ale siebie. Pozostawiona sama, wróciłaby jak bumerang tam, skąd ją wyciągali. Potrzebowała jej i tego, trudnego zajęcia.

– Chyba się zakochałam. Znów. – Zapatrzyła się na mężczyznę z wrażenia upuszczając papierosa.

Gdy otworzyła drzwi auta by go podnieść, pomiędzy budynkami przemknęła Karolina. Była ubrana w czarną, sięgającą kolan plisowaną, jednoczęściową sukienkę z osłoniętymi ramionami i luźne, zrobione z miękkiej, zamszowej skóry kozaki na ośmiocentymetrowym obcasie, które dodatkowo podkreślały jej zgrabne nogi.
Karina zganiła się w myślach. Nabrała nagle ochoty na przygodę, z co prawda przybraną, ale nadal siostrą.

– Zdecydowanie potrzebuję porządnego… – Wypuściła głośno powietrze sięgając po upuszczonego papierosa.
– Jeszcze sekundka! – wykrzyknęła dyrektor i kiwnęła palcem w kierunku budynku obok.

Te słowa spowodowały u Kariny przystanek w krainie seksualnych fantazji i wymusiły skupienie wzroku na siostrze. Ta skręciła do pomieszczeń, gdzie stacjonowały jej cienie, ochrona. Wymieniła kilka zdań, udzieliła instrukcji oraz, na koniec, wręczyła im niewielką kopertę. Karina niecierpliwiła się. Nie lubiła zbędnego przedłużania czynności i spraw. To jedna z niewielu cech charakteru, które miały wspólne.
Przekręciła kluczyk, podjechała pod budynek tak blisko, jak tylko było to możliwe.

– Panowie wybaczą. Czas na mnie. – Dyrektor odczytała głośny, długi, nieznośny gwizd, jako niedyskretną i wyjątkowo niezdarną próbę zwrócenia uwagi na płynący czas.

Wychodząc, zamknęła za sobą drzwi.

– Może powinnam się przebrać? – Karina omiotła wzrokiem siostrę, która nie różniła się teraz zbytnio od luksusowej prostytutki. – Mam na sobie to, co zwykle…
– Nie, nie kochana. Twój kostium jest doskonały. Dobrany dla mojego przedstawienia wyjątkowo perfekcyjnie. Będziemy w nim parą, a ty, tą męską połową.
– Zaraz do mnie dotrze co powiedziałaś, a na razie zapytam dokąd jedziemy.
– Tutaj masz adres. – Podarowała jej wizytówkę.

Karina spojrzała na papier z trudem ukrywając zdziwienie. Znała to miejsce… z kilku intymnych schadzek. Mogłaby powiedzieć randez-vous, ale jałowe i suche jak wiór pieprzenie, nie podchodziło pod termin. Tę informację ze zdrowego rozsądku, należało ukryć przed siostrą.

– Route de Chevigny… Słyszałam coś.
– Tak?
– Bardzo, umm, ciekawe miejsce. Towarzystwo ponoć pierwsza klasa. – Zmieniła bieg wrzucając wizytówkę do nieużywanej popielniczki.
– Wiedziałam, że ci się spodoba. – Karolina zanurzyła dłoń we włosy siostry przymykając oczy.
– Wydaje ci się, że co właśnie robisz?
– Nie przejmuj się mną wcale, a wcale. Skup się na drodze i pozwól wczuć mi się w rolę. – Machnęła niedbale dłonią w kierunku jazdy.
– Nie lubię…
– Ciiii. – Karolina przyłożyła palec do ust.

*

Karina skręciła na obwodnicę. Szarpnięcie samochodu wytrąciło podręczne lusterko z rąk siostry. Ogarniająca ją na ten incydent złość, posłała w ślad za nim szminkę.

– Dobrze ci tak.
– Zrobiłaś to specjalnie!
– Wiesz, że nie lubię być tak dotykaną?! Po jaką cholerę te podgrywki?
– Potrzebne. Żeby sobie przypomnieć.
– O czym? – Karina zdjęła jedną rękę z kierownicy i oparła na podłokietniku.
– Że kobiety są miękkie, ciepłe. Chętne do łóżka, delikatne. Niestety… – Karolina mówiła cicho do podsufitowego lusterka.
– Co? – Odwróciła na chwilę wzrok od kierunku jazdy.
– Ekhem. Tam jest droga. – Dyrektor odchrząknęła pokazując kierunek. – Niestety. Nie można na nich polegać w czasie kryzysu – dodała głośniej poprawiając się w siedzeniu.
– Więc to cię gryzie. Coś się odjebawszy? – Karina mruczała do siebie, bo wiedziała, że w tej fazie opowieści niczego konkretnego nie dowie się od siostry.
– Odkąd zmienił się menedżer hotelu, pojawiły się problemy. Jeden z klientów narzekał na nagabywanie, więc policja przyczepiła się do szefostwa. Szefostwo do dziewczyn, dziewczyny do swoich, tak zwanych „związków zawodowych”. – Karolina wygięła palce w cudzysłów.
– Dobrze. Już wiem, ze chodzi o pracujące dziewczyny. – Karina przytaknęła delikatnie głową. – I co z tego?
– A związki zawodowe zgłosiły powstałe utrudnienia we współpracy, mnie – tłumaczyła Karolina.
– Jakie utrudnienia? Aaa! Rozumiem. Nie chcą z tobą rozmawiać.
– Nie słuchasz mnie, prawda?
– A powinnam? Jak do tej pory gadasz coś głównie do siebie i jeszcze nie odkodowałam, o czym.
– Bo mi nie dajesz dojść do słowa! – Karolina spojrzała na nią zamykając lusterko.
– Ja ci nie daję… Co?! – Karina aż się zakrztusiła własną śliną. – Moment. Oddech. Zaraz wrócisz ponownie złapiesz myśl powiedz, czy przewidziałaś jakieś zabezpieczenie?
– Hmm…

Karolina kopnęła kolanem schowek. Zerknęła z niekrytym obrzydzeniem przedmiot. Narzędzie ewentualnego zabezpieczenia.

– Trochę przyduża ta zabawka. – Karina spojrzała na dziesięciomilimetrowy pistolet automatyczny Glock 20C. – Połamiesz sobie paznokcie i biorąc pod uwagę twoje delikatne nadgarstki, wybijesz zęby, zwichniesz przedramię, sińce…
– To jest dla ciebie, głupia torbo! Słuchałam zawodowców. Uważają, że ta, zabawka, stanowi doskonałe połączenie finezji dziewięciomilimetrowej broni, siły kolta .45 i szybkostrzelności… dziurowiercaczotrocinorobu.
– Czego?
– Nie wiem. Zapomniałam więc wymyślam na bazie skojarzeń. – Karolina podparła policzek palcem w zamyśleniu.
– Równie dobrze mogłaś mi wręczyć strzelbę – podkreśliła katastrofalne braki w znajomości broni u swojej rozmówczyni.
– Jest pod tylną kanapą, kaliber 12. Są też gumowe kule…

Cz. 2 Rozdział VII: Narodziny zła s. 313-317

Odsunęła się od niego i wróciła na swój fotel. Czekała, przeglądając notatki, aż czas narkotycznej drzemki dobiegnie końca. Według instrukcji1, substancja miała ulegać częściowemu rozpadowi w ciągu 20-25 minut. Młody ocknął się nieco przed czasem. Rozglądał się wokoło z trudem ogniskując wzrok.

– Koszmarny wyjazd, co? Chyba jeden z gorszych, jakich doświadczyli ludzie. Do tej pory! – powiedziała głośno, wyrywając go z chwilowego otępienia.

Wtedy stało się coś, czego nie mogła się spodziewać ani ona, ani nadzorujący całość profesor Line. Młody zaczął brzmieć, jakby prowadził dla ludzi warsztaty z kompetencji. Starał się przykryć tym coś, co lada moment mogło ujrzeć światło dzienne, a bardzo nie chciał by tak się stało.

– Koszmarny? Proszę mi powiedzieć, czy kiedykolwiek miała pani do czynienia z koszmarem?
– To zależy co kryje się pod terminem – odpowiedziała niepewnie stąpając po nowej drodze, jaką obrała ich rozmowa.
– Widzi pani. Mam taką figurkę. Sowa. – Złożył dłonie w geście. – Jestem z nią bardzo blisko. Mówię do niej.
– Czy ona ci odpowiada?
– Nie, skądże. Nie jest szalona. – Choć powinien, nie zaśmiał się.
– Ty też nie jesteś. Zdajesz sobie sprawę, ile osób pisze listy do Romea i Julii. Ile osób przebiera się za bohaterów gier komputerowych i komiksów. Chodzą po ulicy. To wszystko osobniki, które na co dzień śpią w wygodnych łóżkach i czystej pościeli, a jedynym ich problemem po obudzeniu się, jest wybór śniadania.
– I? – Zrobił zdziwioną minę.
– Ty taplałeś się w brudzie, smrodzie, krwi po kostki i trupach, a martwisz się, że gadanie do figurki jest oznaką szaleństwa?
– To znaczy, że co? Nie jestem obłąkany czy to, że figurka przyjmuje moje naprężenie?
– Zapewniam, nic ci nie jest. – Przymrużyła oczy.
– Co się stanie, kiedy nie będę już jej potrzebował? – zapytał dziecinnie.
– Prawdopodobnie będzie jej potrzebował ktoś inny. – Uśmiechnęła się. – Wróćmy jednak do wydarzeń z Afryki. Jest coś, co ciąży ci bardzo i determinuje twoje zmartwienia oraz strach?
– Chwileczkę, tylko napiję się, bo strasznie mi zaschło w gardle. – Wyciągnął rękę po szklankę.
– To nie jest najlepszy pomysł, zdążyło się zagrzać. – Wyjęła dzbanek z ręki. – Opowiedz. Ja poproszę, by przyniesiono coś innego.

*

– Ciepło tutaj, nie uważasz? – Mody przetarł czoło.
– Rzeczywiście. – Spojrzała dyskretnie na ściekającą po jego skroni kroplę.

Chociaż mocno obawiała się o zdrowie pacjenta nie dała tego po sobie poznać. Nie chciała przerywać, gdyż udało się jej doprowadzić do przełomu i obecnie rozmawiała już z zupełnie inną osobą. Chłopak podążał w zadowalającym kierunku posuwając się krainą odpowiedzi i uwalniając zakodowane, choć ważne informacje, na zasadzie skojarzeń.

– Otworzę okno. To powinno pomóc. – Wstała.

Podeszła do olbrzymiej tafli szkła. Sięgnęła ręką w kierunku ściany i nacisnęła przycisk. Okno było automatyczne. Uchyliło się z cichym dźwiękiem pracującego siłownika.
Młody bezszelestnie zbliżył się i stanął za nią kładąc ręce na ramionach. Nie zareagowała zwyczajnie nie wiedząc, co miałaby w tej chwili zrobić.

– Droga pani doktor. – Nachylił się do jej ramienia. – Ludzki umysł neutralizuje pewne rzeczy. Po co szukać tego, co zostało celowo zgubione? Czasami najlepszym, co można zrobić w takim przypadku to odwrócić się i odejść.
– Zaginęło nie znaczy, że przestało istnieć…
– Cóż. – Przesunął dłoń na jej kark i zrównał twarzą. – Ze wszystkich ludzi na świecie wy, psychiatrzy, powinniście wiedzieć najlepiej, że nie ma nic gorszego od pamięci. Wspomnienia są często jak długie, ostre włócznie w rękach niechcianych gości, co wyśmiewają wszystkie twoje akcje, dowcipy i psują relacje z tłumem. Palą anegdotki wplątując się w realia i przypominając naszą rolę w tym, co opowiadamy. Tak, moja droga pani doktor. To, czego szukasz wcale nie jest przyjazne.

Zesztywniała przerażona wstrzymując oddech. Nie było nic gorszego od naszprycowanego nieznanym środkiem, zdolnego do odebrania życia, potencjalnego psychopaty. Zrozumiała, iż popełniła błąd sprzeciwiając się profesorowi. Cokolwiek teraz się stanie, sama będzie temu winna.
Ściskał ją, patrząc przez ramię na zieleń parku.

– Zawsze zastanawiało mnie, jak takie nic nieznaczące urywki z życia, są w stanie posiekać na kawałki całe twoje ego i wszystkie poskładane z trudem zamysły. Próbujesz się bronić, zmieniać je, dostosować. W końcu zaczynasz zadawać pytania i powątpiewać. Może zmienić swoje życie? Tożsamość? Chwilę później zdajesz sobie sprawę, że jest to równie głupie, jak odlewanie tratwy z ołowiu. Tak pani doktor. Zgadzam się. To, że coś zaginęło nie znaczy, że przestało istnieć…

Line zignorował wibrujący w kieszeni aparat telefoniczny i z zaciekawieniem obserwował co dzieje się po drugiej stronie lustra. Za nic na świecie nie chciał opuścić sali kinowej, w której właśnie wyświetlano wyreżyserowany przez niego film. Choć sytuacja stawała się coraz bardziej napięta postanowił nie przerywać. Nawet jeżeli jego doktorantkę spotka coś nieodwracalnie przykrego.

*

Jedyne, czego Mariette była teraz pewna, to potrzeba opanowania sytuacji. Nie mogła sobie pozwolić, by inicjatywa pozostała w rękach tego człowieka.

Weź się w garść! Jesteś specjalistką! – Zganiła się w myślach.

Zamknęła oczy. Przypominała sobie metody pracy z problematycznymi pacjentami. Zasady postępowania wobec niebezpieczeństwa przy braku personelu pomocniczego.

– A co, jeżeli coś musi się wydarzyć? – Jej drżący głos odbił się od szyby. – W tym przypadku nie ma znaczenia jakie to jest. Czyż nie tak?
– Pytasz, czy wierzę w przeznaczenie? – Młody poluzował chwyt.
– Tak. Dokładnie to mam na myśli.
– Powiedzieć ci coś naprawdę śmiesznego? – Odwrócił ją i puścił. – Ha! Haha! – Zaśmiał się nienaturalnie. – Zawsze myślałem, że zapisany los jest czymś złym. Czymś z góry określonym. Nie przez żadne wyższe istoty, lecz ludzką naturę. Europa ma depresję, Afryka głód, Bliski Wschód wojny. Ale… nagle wszystko się zmieniło.
– Jak to się zmieniło?
– Mam wrażenie, że to, co nas spotyka, co się wydarzyło i wydarza, miało na celu doprowadzenie nas do tego właśnie, konkretnego momentu. – Postukał palcem w ścianę. – Czułem to już wcześniej, ale nigdy nie potrafiłem tego wyłowić, nazwać.
– Tak właśnie teraz jest?
– Tak. Wszystko, co mnie spotkało, złe dni, przykrości, brutalność i rozczarowania. To nieodłączny element krajobrazu drogi, na jakiej jestem.
– Czyli postrzegasz przeznaczenie inaczej niż powszechnie głoszone poglądy? Na swój unikatowy sposób?
– Oczywiście. Bo je rozumiem. Nie ma takich sobie… – wzruszył ramionami – …przypadkowych zdarzeń, spotkań. To wszystko miało, ma znaczenie i się wydarza po coś. A opiera się wyłącznie na ludzkiej naturze.
– Wszystko? – Jej oczy biegały po twarzy chłopaka.

Nabierała pewności, że zrobi jej krzywdę. Nie mając w sumie innego wyjścia, postanowiła zaryzykować.

– Oczywiście! – Silnym ruchem odwrócił ją z powrotem do okna. – Jeżeli tylko przyjrzysz się głębiej światu w którym żyjemy…
– Chciałabym spojrzeć na niego twoimi oczami. Jak ty go widzisz? Jaki on jest?

Chłopak milczał bardzo długą chwilę.

– Samotny – rzekł sucho. Pośród tłumu jesteś zawsze sam. Sam pośród innych, samotnych.
– To może doprowadzić do obłędu, prawda? – zapytała wychodząc z założenia, iż największym wrogiem zdrowia psychicznego jest samotność.
– Obłęd? Haha! – Wybuchł śmiechem. – Ludzie są zbyt wielkimi ignorantami by popaść w obłęd! Podobnie z szaleństwem. – Wyprostował mały palec i złapał za niego drugą dłonią. – Nie ma szalonych. Tylko bardziej, lub mniej spostrzegawczy. Czasami czuję się jak zamknięty w klatce swoich obserwacji.
– Zamknięty przez kogoś, czy przed czymś?
– To obserwacje. – Wyprostował tok jej myślenia. – Odpowiedź jak się czuję jest w tym, co widzę.
– Co zatem widzisz?
– Zablokowana droga, ślepa uliczka i przepaść. Przepaść, która prowadzi gdzieś, skąd nie ma już powrotu… ale zaraz! Nawet to zaczyna mieć sens. – Zatoczył rękami koło i złożył dłonie razem. – Wracamy do ludzkiej natury! To indywidualnych obserwacji, przeżyć, spostrzeżeń i reakcji na nie…

Oczy Mariette biegały po twarzy chłopaka próbując dogonić jego myśli. W końcu dotarła do podsumowania:

Tylko tak można być szczęśliwym.

– Albo nieszczęśliwym, w zależności od potrzeb. – Poprawił ją.

Mariette Giraudoux drgnęła. To było wręcz niemożliwe. Nie da się czytać w cudzych myślach. Można zgadywać, manipulować, ale czytać?! Nie, tylko jej się wydaje. To pewnie ze strachu…

Scroll to Top