2 minuty…
Asio Flammeus
Znajdujące się na odwrocie zdjęcie wyraża więcej niż tysiąc słów, a już z całą pewnością wyjaśnia pewne zawarte w treści wątki.
Pewnego dnia na świat przyszedł chłopiec. Był czysty i niewinny jak wszystkie inne, podobne mu stworzonka. Pozbawiony zarówno błogosławieństw greckich bogów jak i namaszczenia szamańskiego. Ot, zwykły byt. Ten byt miał jedno marzenie. Chciał być… aktorem, nie! Strażakiem! Właściwie to żołnierzem, albo pilotem, lekarzem, kucharzem, kierowcą rajdowym… indianinem!
Tak mój drogi czytelniku. Większość z wyżej wymienionych kierunków rozwoju mnie dotknęła. W sumie, nie próbowałem tylko zostać alpinistą i komunistą. W każdym razie nie marzyłem o tytule autora czegokolwiek. I nie, po nocach też mi się to nie śniło. Dlaczego? Powiedzmy, że takie zajęcie nie jest nacechowane szeroko lub wąsko, rozumianą beztroską. A ja lubię swobodę.
Zatem, kim jestem? Biorąc pod uwagę moje największe, publiczne akceptowalne osiągnięcie jakim było wyczytanie z imienia i nazwiska na szkolnym apelu… tuturutu, tu, może dla bezpieczeństwa pozostańmy przy autorze serii i przewodniku po świecie, którego istnienie wypierane jest przez percepcję większości populacji Ziemi. Głównie z powodu chęci pozostania przy zdrowych zmysłach i poczuciu kontroli nad własnym życiem.
Nie brzmi znajomo? Dobrze się składa. Jeżeli pochwyciła cię za rękaw ciekawość, zapraszam. Niedługo wszystko zrozumiesz. Tymczasem, by dociągnąć przesłuchanie do końca…
Narodziny
Nie wiem kiedy dokładnie to było. Miałem wtedy zero lat. Podejrzewam jednak, iż wydarzenie to zbiegło się ze zniszczeniem Gwiazdy Śmierci w Noc Strzeżenia Wiedźm 1982 roku. Niektórzy łączą tamten okres z rocznicą wystąpienia obwieszonego medalami faceta w przydymionych okularach. W każdym razie pojawił się byt, którego wszyscy się spodziewali, a tylko nieliczni chcieli.
Czasy były trudne. Ponoć nawet byliśmy na skraju zagłady. Żelazna kurtyna rozdzielała Europę na tę, w którą Sowieci pompowali Marksa i Engelsa, i tę, w którą Amerykanie, dolary. Mój ojciec bronił wtedy integralności granic Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej celując w Berlin Zachodni rakietami GRAD, a matka chroniła ludność cywilną przed różnego pochodzenia chorobami.
Byłem tak kochanym dzieckiem, że tatko zobaczył mnie dopiero na chrzcie, a mamusia wróciła do pracy po 3 miesiącach urlopu macierzyńskiego. Nie, nie ma tutaj ukrytego żalu, opowieści o byciu porzuconym, niechcianym dzieckiem. Nie będę tworzył historyjek by wzbudzać współczucie bo… raz, tak wtedy było i dwa, to najlepsze, co mogło mnie spotkać.
Odpowiedzialność za moje jestestwo spadło na, raz, dwa, trzy, cztery – poczekaj, palce mi się skończyły, a mam poważne problemy z liczeniem w pamięci – na siedem kobiet, albo sześć. No tyle! O! A nie, nie widzicie, co pokazuję. Szkoda.
Ha! Mały, goły, gruby i bez kasy, a miał przy sobie więcej kobiet, niż niejeden mężczyzna w całym swoim życiu! Może i nie pamiętam, co jadłem we wtorek na śniadanie, ale pamiętam piersi z dzieciństwa. Dużo piersi. Więcej niż mam palców u rąk… ekhem, W każdym razie cenię sobie tamten czas i uważam zdarzenia za błogosławieństwo. Wykształciły u mnie, między innymi, zmysł estetyki, sprytne palce i dały szansę na odpoczynek przed tym, co przyszło później… a przyszło. Ho-ho! (tutaj palec uniesiony w górę dla zwrócenia uwagi)
Dorastanie
Duża liczba osób twierdzi, że człowiek jest kowalem swojego losu. Że istnieją niepisane zasady, które rządzą relacjami przyczyna- skutek, a odpowiedzialność ma jedno źródło. Noooo, nie do końca. Uważam, i miałem okazję się przekonać, że całkiem sporo zostało ludziom przypisane odgórnie. Nie, nie w horoskopie! W DNA osobowości. To ona przyciąga i pozwala łączyć niespodziewane zdarzenia oraz okoliczności w grupy, stada, zbiegowiska oraz całe nacje… by potem wypalić ci z nich w twarz w jakiś losowy, podstępny sposób. Właśnie…
Przy kompletnym braku przydatnych zdolności adaptacyjnych i tożsamym poziomie talentu matematycznego, dostałem się do dosyć znośnego, plotki mówią, że w owym czasie jednego z najlepszych LO w województwie. Tutaj: najlepsze jest stwierdzeniem moich rodziców. Było z internatem.
Radość nie trwała długo. Z internatu wywalili mnie po roku. Pozwolicie, że zachowam resztki godności i nie pochwalę powodem. Na domiar, omal nie wyleciałem ze szkoły. Wagary. Jedne walentynki trwały od 14 lutego do 4 maja. Konsekwencje niczego mnie nie nauczyły. Walka o to, by zwoje mózgowe nie wyprostowały się do reszty została sprowadzona do warunku. Rozsądnego.
Z listy przedmiotów wycelowanych w każdego licealistę miałem wybrać trzy (bez WF oraz religii, wytłumaczono mi, że paladyn to nie jest rozsądny pomysł na życie) i zrobić z nich broń. Dobrze. Bo tylko tyloma się interesowałem. I faktycznie zrobiłem z nich broń. Oznaczało to, iż wręcz zaginałem rzeczywistość, podnosząc poprzeczkę zarówno współuczniom, jak i nauczycielom. Nie obyło się jednak bez kontrastów.
Na biologię, wychowawczyni zmuszona była ciągnąć mnie jak ciele na rzeź. Nauczycielka przedmiotu, kobieta postury kija od szczotki i aparycji wymiętego prześcieradła wyrażała rozczarowanie z ucznia tak, że ten do końca lekcji dokładnie wiedział, co napisze w liście pożegnalnym. Święta Panienko… Ale przeżyłem.
Summarium
Ostatecznie nie zawiodłem nikogo, kto jeszcze był na tyle naiwny by posiadać nadzieję. Szkołę skończyłem z notami dającymi szansę na dalszy, akademicki rozwój. Głównie dzięki wychowawczyni. To ona broniła mnie przed krwiożerczym aparatem pedagogicznym jak lwica młode, widząc coś, czego nie widział nikt inny. W każdym razie, z okrzykiem „żyj pokrako” wypchnięto mnie ze szkoły średniej w roku 2001.
Tutaj zderzyłem się z Nemezis każdego młodego człowieka: co chcesz w życiu robić (paladyn odpadł). I kiedy uświadomiłem sobie, że wprawienie w ruch tego mechanizmu zależy wyłącznie ode mnie:
– O Jezu – jęknąłem.
Poszedłem za modą. Uniwersytet Śląski, WPiA, kierunek prawo… które porzuciłem i po jednym z egzaminów, jak stałem, w uczelnianym dress code udałem się do WKU.
Major przyjmujący moje zgłoszenie zapytał kilka razy, czy nie upadłem na głowę. Potem, kiedy zobaczył bzdury jakie wypisałem w dokumentach, powtórzył pytanie parafrazując je w bardziej wojskowe i dodając, że teraz to poboru nie ma, że za cztery miesiące, że nie ma pojęcia co ze mną zrobić. Ha! No to było nas już czworo: ja, on i moi rodzice. Ale…
…zaskoczyłem wszystkich. Postawiłem na swoim.
Rodzice
Ta para miała bardzo podzielone zdanie wobec mojego bohaterskiego czynu.
I to właśnie był pierwszy krok do innych dokumentów oraz obfitującej we wszystko tułaczki, na której fragmentach oparta jest seria powieści sensacyjnych, jakie mam zamiar zaprezentować Wam za pośrednictwem tej oto strony.
Asio Flammeus
P.S. Z wojska też się wywaliłem. Studia ukończyłem; inne, w międzyczasie. Zakochałem się… kilka razy, a dwa, w tej samej kobiecie. Cholera.